Niczego bardziej nie doceniał, jak zapowiedziane wizyty. Zwykle nie miał ich sporo ogółem - wizyt - ale zdecydowanie częściej zdarzały się te niespodziewane. Levi nie chadzał po domu w kominiarce, kiedy był sam ze sobą. Zakładał ją dopiero, gdy słyszał pukanie do drzwi, ale tego dnia nie musiał tego robić. Gdy tylko usłyszał dźwięk stukania w drewniane podwoje, podniósł się z kanapy w salonie i otworzył je. W ciemnych, niemalże emocjonalnie martwych tęczówkach pojawił się błysk radości i czegoś na wzór ulgi.
Patrick widział go jeszcze
przed, zanim został odbity z niewoli nazistów. Mężczyzna zdobył zaufanie O'donnela na tyle, że był w stanie zrezygnować z okrycia twarzy podczas jego obecności. Nigdy jednak nie opowiadał, jak dokładnie doszło do oszpecenia twarzy. Doceniał, że Patrick nigdy o to nie pytał. Zaakceptował ten fakt, że w pewnym momencie na buźce Leviego pojawiły się paskudne blizny. O'donnel zdecydowanie przeżył piekło, ale nie stanowił żadnego wyjątku. Poniekąd miał szczęście, że nie stracił żadnej kończyny podczas walki o Ojczyznę.
-
Patrick. Wejdź. - Zwrócił się do niego, odsuwając się razem z drzwiami, aby tamten mógł wejść. Spojrzał na ten "skromny podarek" i uśmiechnął się półgębkiem. Mając wgląd na całą twarz Leviego można było stwierdzić, że i bez nakrycia twarzy był dość ubogi w mimikę. Oczywiście zbliznowacenia nie poprawiały jego wizerunku i bardziej przypominał zamkniętego w sobie człowieka po przejściach. Niemniej trzymał się. Jakoś... Choć Patrick mógł nie wiedzieć o pewnych kwestiach, choćby o sposobach, jakie O'donnel praktykował, aby wzbudzić w sobie emocje.
-
Szkocka. Do niej mam słabość. - Oznajmił z zadowoleniem w głosie. Doceniał dobry trunek i tylko taki. Nie lubił pić dla samego picia - cały ten proces musiał być przyjemnością. W międzyczasie wskazał Patrickowi, aby usiadł na kanapie w salonie, jak już zdejmie z siebie kurtkę, a on sam udał się do kuchni, żeby szybko wrócić ze szklankami. Na stole leżała luzem rzucona książka, a obok paczka papierosów. To drugie zawsze tam leżało, również w gościach, co by każdy mógł się poczęstować. Patrick nie należał do wyjątków - zawsze mógł sięgnąć po jednego.
Levi postawił szklanki na stołach i odkorkował butelkę szkockiej.
-
No? Jak tam dyżury w szpitalu ostatnio? - Zagaił, w międzyczasie nachylając się nalewając whisky. -
Bo u mnie bez zmian. Pacjenci zawsze jacyś sztywni się trafiają. - Choć się nie zaśmiał, był to oczywisty żart, podczas którego jedynie mrugnął w stronę Patricka.