Nie rozumiał męczenia ludzi psychiatrami na łożu śmierci. Przecież ich zdrowie psychiczne już i tak nie miało większego znaczenia. Po co jeszcze zadręczać ich w tych ostatnich chwilach, kiedy już za moment miało się to wszystko skończyć? Czy człowiekowi, który zaraz odejdzie, nie można pozwolić na tę ostatnią chwilę spokoju? W jego oczach było to niemal okrucieństwo, narzucanie na umierających dodatkowego ciężaru, którego nie potrzebowali.
-
Jesteś osobą wierzącą, a nie wierzysz, że ktoś mógł zobaczyć anioła? - spytał, pochylając głowę na bok, jakby szukał w jej spojrzeniu jakiegoś zrozumienia. -
Anioła, który zaprowadzi duszę umierającego do Nieba. Dlaczego od razu ksiądz? Ksiądz nic tu nie zmieni. Jeśli dusza ma być zabrana, to już po wszystkim.Jego słowa, choć łagodne, niosły w sobie ukrytą frustrację. Patrzył na świat inaczej niż ludzie, czuł to, jakby dzieliła ich niewidzialna przepaść. Słowa Alice, która na pozór wierzyła w coś większego, a jednocześnie odrzucała możliwość duchowego objawienia, budził w nim nie tylko zdziwienie, ale i pewną troskę. Dlaczego ludzie tak łatwo zapominali o tym, co mogło istnieć poza granicami ich percepcji?
-
Kim jesteśmy, by decydować, czy naprawdę dostąpili oświecenia? - jego ton stał się bardziej refleksyjny. -
Wierzysz, że królowie mogą być godni dotknięcia przez Niebiosa, ale zwykli ludzie już nie? - zastanawiał się, jak to możliwe, że Alice widzi hierarchię wiary i świata w tak skomplikowany sposób. Gdy dla niego, istoty nie z tego świata, wszystko wydawało się o wiele prostsze, bardziej oczywiste, choć widział tak wiele rzeczy, które było ciężko wyjaśnić nawet aniołowi. -
Po prostu uważam, że próba leczenia psychiatrycznego kogoś, kto zaraz odejdzie, to zbytnie zadręczanie człowieka w jego ostatnich chwilach. - jego głos znowu stał się spokojny, choć w środku wciąż tliło się niezrozumienie.
Gdy usłyszał jej słowa o tym, że przecież to dobry człowiek był, mówił dzień dobry, przeprowadził przez kałużę i że pewnie przewidziało mu się coś, załamał ręce w geście bezradności. -
Tak, na pewno masz rację. - powiedział, z ironią, która wkradła się do jego głosu, mimo że próbował ją kontrolować. -
Stałem dosłownie dwa kroki za nimi, gdy Jonathan nagabywał tego biednego, przerażonego człowieka. Mężczyzna ten niemal z płaczem uciekł na moje słowa, że go ochronię. Pewnie mi się to przyśniło. - wzruszył ramionami, walcząc z narastającym w nim gniewem. Raziel z trudem znosił, gdy ktoś próbował zignorować prawdę, którą widział na własne oczy, szczególnie gdy ta prawda dotyczyła demonów. -
Zresztą inny mężczyzna, który też zna tego Amerykanina, może to potwierdzić.Chciał powiedzieć więcej, przekonać ją, ale czuł, że to nie ma sensu. Alice miała swój własny rozum i sumienie, a on nie zamierzał jej zmuszać do niczego, co nie płynęło z jej własnych przekonań. Westchnął, czując ciężar tej bezsilności. -
Nie zamierzam ci jednak niczego wmawiać. - powiedział bardziej spokojnie, tłumiąc narastającą frustrację. -
Zrobisz, jak uznasz za słuszne.Raziel, mimo swej anielskiej natury, był istotą, która głęboko odczuwała emocje. Tysiące lat walki z demonami naznaczyły go głęboko, a każde spotkanie z ich manipulacjami budziło w nim gniew. Czuł się odpowiedzialny za ochronę ludzi, ale nie zawsze potrafił kontrolować tej emocji, szczególnie w obliczu zła, które napotykał. Demony zawsze stanowiły dla niego wyjątkowe wyzwanie. Były kłamliwe, przebiegłe, a ich wpływ na ludzkie życie zbyt często kończył się tragedią. Mimo to starał się zachować opanowanie - wiedział, że uniesienie się gniewem nie przynosiło nic dobrego.
-
Wybacz, że tak się uniosłem. - dodał z nutą przeprosin w głosie. -
Niestety, ten człowiek to wyjątkowo uzdolniony manipulator.Cieszyło go, że przynajmniej na tyle mu zaufała, by obiecać, że będzie ostrożna. To było wszystko, o co mógł ją prosić w tej chwili. -
Dziękuję, że pozostaniesz czujna. Kiedyś się na nim poznasz. Każdy w końcu zdejmuje maskę, która do niego nie pasuje.@Alice Nash