1 miesiąc na forum = dwa miesiące realne.
Levi O'donnel
Uczeń
Powroty do cywila nie były łatwe. Niby człowiek czekał na to całą służbę, a kiedy już mógł skosztować spokoju, w umyśle zostało jedynie pogorzelisko. W głowie zamaskowanego mężczyzny wciąż pozostawało echo wojny. Nie uczestnicząc w niej już bezpośrednio, głowę miał jak spaloną ziemię, a z oddali odbijały się dźwięki wystrzałów z karabinów. Bądź, człowieku, normalny.
Sama praca w szpitalu w poprzednim zawodzie nie wystarczyła, aby odciągnąć Leviego od myśli. Zaciągnięcie do Zakonu było ulgą dla jego udręczonej duszy. Mógł służyć dalej, jeśli nie w otwartym konflikcie, to mógł zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców Londynu. Musiał mieć misję. Musiał mieć... Coś. Cokolwiek. Byleby nie spędzać czasu samemu, a jeśli już - spędzać go przy książkach wszelakich, najlepiej zaczynając od tych dostępnych w siedzibie Zakonu. Tak powoli aklimatyzował się w nowym środowisku, powoli przyzwyczajając się do opinii cichego, ekscentrycznego gościa. Zapewne bliska znajomość z Alexem redukowała ilość pytań o kominiarkę w jego stronę, jednak nietypowy styl wyglądu wciąż przykuwał spojrzenia. O'donnela na początku to frustrowało, niemniej nie było żadnej gorszej rzeczy od całkowitego odsłonięcia twarzy. Wolał, by patrzyli na materiał maski, niż na nieregularne blizny. Zgodnie z opinią cichego typa, nie spoufalał się na początku z nikim. Obserwował, analizował, ale niewiele słów opuszczały jego usta.
Tego dnia przesiadywał w księgarni zakonu. Zamiast książki, czytał gazetę. The Daily Telegraph, na stronie głównej opisany został jegomość w nietypowej wojskowej kominiarce. Nie kto inny, jak właśnie O'donnel. Dwóch członków Zakonu właśnie weszło do siedziby, kierując się w stronę dwóch foteli przy stoliku. Gdy minęli ciemnookiego, dało się słyszeć podszepty.
- To on... - Szepnęła kobieta do swojego towarzysza. Dalej już nie słuchał, obracając stronę brukowca i zatrzymując uwagę na kąciku z mrożącymi krew w żyłach opowieściami o duchach. Te były najlepsze. Czasem, gdy nie miał nic do roboty, udawał się w miejsca rzekomo okrzykniętymi nawiedzonymi. W rzadszych przypadkach niektóre z plotek posiadały jakieś ziarnko prawdy. Zwłaszcza teraz, gdy Londyn dalej zbierał się po zniszczeniach po bombardowaniu. Echo dusz zmarłych zbyt szybko wciąż błąkały się po świecie żywych. Nawet ostatnio miał tę nieprzyjemność któreś zobaczyć... Po służbie miał problem z odczuwaniem współczucia, ale takie widoki przypominały mu, że dalej był człowiekiem. Praca w szpitalnym prosektorium również nie oszczędzała mu pewnych widoków. Niektórzy pacjenci umierali tak szybko, że nie potrafili zrozumieć tego, że umarli. Tak też się zdarzało i tym lepiej, że Levi wstąpił w szeregi Zakonu.
Zamierzał doczytać gazetę do końca. Zerknąwszy jeszcze na naścienny zegar, wyciągnął paczkę Lucky Strike'ów i odpalił papierosa. Musiał się odpowiednio dotlenić przed wyjściem na zewnątrz. Nie zamierzał iść bezpośrednio do domu.
Sama praca w szpitalu w poprzednim zawodzie nie wystarczyła, aby odciągnąć Leviego od myśli. Zaciągnięcie do Zakonu było ulgą dla jego udręczonej duszy. Mógł służyć dalej, jeśli nie w otwartym konflikcie, to mógł zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców Londynu. Musiał mieć misję. Musiał mieć... Coś. Cokolwiek. Byleby nie spędzać czasu samemu, a jeśli już - spędzać go przy książkach wszelakich, najlepiej zaczynając od tych dostępnych w siedzibie Zakonu. Tak powoli aklimatyzował się w nowym środowisku, powoli przyzwyczajając się do opinii cichego, ekscentrycznego gościa. Zapewne bliska znajomość z Alexem redukowała ilość pytań o kominiarkę w jego stronę, jednak nietypowy styl wyglądu wciąż przykuwał spojrzenia. O'donnela na początku to frustrowało, niemniej nie było żadnej gorszej rzeczy od całkowitego odsłonięcia twarzy. Wolał, by patrzyli na materiał maski, niż na nieregularne blizny. Zgodnie z opinią cichego typa, nie spoufalał się na początku z nikim. Obserwował, analizował, ale niewiele słów opuszczały jego usta.
Tego dnia przesiadywał w księgarni zakonu. Zamiast książki, czytał gazetę. The Daily Telegraph, na stronie głównej opisany został jegomość w nietypowej wojskowej kominiarce. Nie kto inny, jak właśnie O'donnel. Dwóch członków Zakonu właśnie weszło do siedziby, kierując się w stronę dwóch foteli przy stoliku. Gdy minęli ciemnookiego, dało się słyszeć podszepty.
- To on... - Szepnęła kobieta do swojego towarzysza. Dalej już nie słuchał, obracając stronę brukowca i zatrzymując uwagę na kąciku z mrożącymi krew w żyłach opowieściami o duchach. Te były najlepsze. Czasem, gdy nie miał nic do roboty, udawał się w miejsca rzekomo okrzykniętymi nawiedzonymi. W rzadszych przypadkach niektóre z plotek posiadały jakieś ziarnko prawdy. Zwłaszcza teraz, gdy Londyn dalej zbierał się po zniszczeniach po bombardowaniu. Echo dusz zmarłych zbyt szybko wciąż błąkały się po świecie żywych. Nawet ostatnio miał tę nieprzyjemność któreś zobaczyć... Po służbie miał problem z odczuwaniem współczucia, ale takie widoki przypominały mu, że dalej był człowiekiem. Praca w szpitalnym prosektorium również nie oszczędzała mu pewnych widoków. Niektórzy pacjenci umierali tak szybko, że nie potrafili zrozumieć tego, że umarli. Tak też się zdarzało i tym lepiej, że Levi wstąpił w szeregi Zakonu.
Zamierzał doczytać gazetę do końca. Zerknąwszy jeszcze na naścienny zegar, wyciągnął paczkę Lucky Strike'ów i odpalił papierosa. Musiał się odpowiednio dotlenić przed wyjściem na zewnątrz. Nie zamierzał iść bezpośrednio do domu.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Dołączanie do jakiejś organizacji zawsze wiązało się z wdrożenie i wręcz zakorzenieniem w jej szeregach. Ostatnim razem w tak zorganizowanej społecznej komórce Vincent był chyba w sierocińcu i musiał przynajmniej z ulgą stwierdzić, że po korytarzach zakonu nie biegały zdecydowanie zbyt głośne dzieciaki. Niby zrozumiałby kształcenie Łowców od najmłodszego wieku niczym małych nazistów nakierowanych na jeden cel - w końcu dorastanie pod konkretne wzorce to była forma manipulacji w białych rękawiczkach. Miało to swoje plusy - wzrastał odsetek do bólu lojalny jednostek, na dodatek ich szkolenie było bardziej efektywne przez szybkość przyswajania młodego umysłu. Najwidoczniej jednak Zakon nie postawił na tę taktykę edukacyjną, a Vincent zastanawiał się gdzieś tam z tyłu głowy czy gdyby werbowali podrostki w czasach jego dzieciństwa to czy zniwelowali by jego brak większych możliwości fizycznych. Logika nakazywała myśleć, że tak. Z drugiej strony oznaczało to mniej czasu na książki i testowanie swojego potencjału mistyka. Cóż, może był straconym przypadkiem, który potrzebował ochrony w cięższych sytuacjach.
Siedząc w księgarni, w której równie dobrze mógłby rozbić namiot, często do uszu Vincenta docierały szepty i urywki rozmów. W tak cichym miejscu dźwięk niósł się nieprzyzwoicie wręcz dobrze i z jakiegoś powodu inni zapominali o tym prostym aspekcie. Dzięki temu Pride monitorował otoczenie szukając potencjalnego zagrożenia (przyzwyczajenie), ciekawostek czy plotek o tutejszych. Mało kogo znał i o ile szepty postronnych były co najwyżej w połowie wiarygodnym źródłem, o tyle dawały jakąś bazę, do której można się było odnosić. Tak też było w tym przypadku.
Mężczyzny w kominiarce nie dało się nie zauważyć, a jak na kogoś, kto ukrywa swoją twarz zadziwiająco często ktoś coś o nim szeptał, nawet jeśli zazwyczaj nie niosło to większej treści merytorycznej. Vincent zrobił w głowie szybko rozrachunek wierząc w swoje zdolności matematyczne, po czym zamknął książkę, którą czytał. Odłożył tomiszcze na odpowiedni regał, powoli, wręcz leniwo zmierzając w stronę najwyraźniej całkiem kontrowersyjnego jegomościa. Cóż za ironia, chowanie twarzy, przez co jest się jeszcze bardziej widocznym i rozpoznawalnym. Nawet go to rozbawiło w duchu.
- Pozwolisz, że się przysiądę czy twój styl ubioru miał mi zasugerować chęć udawania ciemnego krzaka, którego nie widać? - zapytał lekko z całkiem sympatyczną ekspresją. Pride miał w nosie opinie innych, traktował je jako pewne dane badawcze z dziedziny społecznej, nic ponadto. Chociażby właśnie z tej ciekawości postanowił wybadać zakamuflowany grunt na swój sposób. Dodatkowo, chłop wyglądał na takiego dobrego w walce i który dużo wytrzyma. O ile to nie pozory to Vincent potrzebowałby kogoś takiego pod ręką.
Siedząc w księgarni, w której równie dobrze mógłby rozbić namiot, często do uszu Vincenta docierały szepty i urywki rozmów. W tak cichym miejscu dźwięk niósł się nieprzyzwoicie wręcz dobrze i z jakiegoś powodu inni zapominali o tym prostym aspekcie. Dzięki temu Pride monitorował otoczenie szukając potencjalnego zagrożenia (przyzwyczajenie), ciekawostek czy plotek o tutejszych. Mało kogo znał i o ile szepty postronnych były co najwyżej w połowie wiarygodnym źródłem, o tyle dawały jakąś bazę, do której można się było odnosić. Tak też było w tym przypadku.
Mężczyzny w kominiarce nie dało się nie zauważyć, a jak na kogoś, kto ukrywa swoją twarz zadziwiająco często ktoś coś o nim szeptał, nawet jeśli zazwyczaj nie niosło to większej treści merytorycznej. Vincent zrobił w głowie szybko rozrachunek wierząc w swoje zdolności matematyczne, po czym zamknął książkę, którą czytał. Odłożył tomiszcze na odpowiedni regał, powoli, wręcz leniwo zmierzając w stronę najwyraźniej całkiem kontrowersyjnego jegomościa. Cóż za ironia, chowanie twarzy, przez co jest się jeszcze bardziej widocznym i rozpoznawalnym. Nawet go to rozbawiło w duchu.
- Pozwolisz, że się przysiądę czy twój styl ubioru miał mi zasugerować chęć udawania ciemnego krzaka, którego nie widać? - zapytał lekko z całkiem sympatyczną ekspresją. Pride miał w nosie opinie innych, traktował je jako pewne dane badawcze z dziedziny społecznej, nic ponadto. Chociażby właśnie z tej ciekawości postanowił wybadać zakamuflowany grunt na swój sposób. Dodatkowo, chłop wyglądał na takiego dobrego w walce i który dużo wytrzyma. O ile to nie pozory to Vincent potrzebowałby kogoś takiego pod ręką.
Levi O'donnel
Uczeń
Zdziwienia, konsternacje i plotki za plecami były normalnym zjawiskiem, choć O'donnel znajdował się dopiero w połowie drogi do tego, by przywyknąć. Wyjście bez zasłoniętej twarzy nie wchodziło w grę, inaczej skończyłby w kaftanie bezpieczeństwa - nawet jeśli wyolbrzymiał, naprawdę wierzył, że było to realne. Coś za coś. Całe szczęście, że zarówno on, jak i reszta zakonnych, znajdowali się w dorosłym wieku i mimo wszystko, w większości obchodziło się bez podśmiechujek w jego stronę. Gdy ktokolwiek wchodził z nim w konwersję nie dawał po sobie poznać żadnego uprzedzenia. Zupełnie, jakby nie było tematem do rozmów.
Nadchodzących kroków nie usłyszał, skupiony na czytaniu brukowca. Dopiero głos wyrwał go z tego stanu. Ciemne, obojętne tęczówki przeskoczyły na młodego mężczyznę, który z jakiegoś powodu postanowił go zagadać. Natomiast sam sposób zagajenia wydał się Leviemu nieszablonowy na tyle, że na niewzruszonej twarzy pojawiła się pewna ekspresja - subtelne uniesienie jednej brwi. Rozbrzmiał szelest gazety, którą odłożył na stół.
W przeciwieństwie do Vincenta, spojrzenie O'donnela było bardzo oceniające, jak na kogoś, kto nie lubił być oceniany. Niemniej nie darzył młodszego perfidnym wzrokiem, jakby nim wzgardził. W głowie zamaskowanego pojawiały się chlodne kalkulacje, przede wszystkim mizernej sylwetki, jak i również tego, że akcent się różnił... I rzecz jasna, brak firmy grzecznościowej. Był starszy, bardziej doświadczony, a poza tym - tak działała kultura w ich kraju. Levi wyprostował się i otworzył w końcu usta:
- Jeśli ci nie przeszkadza, że będziesz wyglądać jak pół dupy zza krzaka, to siadaj. - Skoro młody wyskoczył z brakiem formy grzecznościowej, nie pozostawał dłużny. Głównie dlatego, że miała być to aluzja, w której musiał zawrzeć odrobinę poczucia humoru. Subtelnego uśmiechu i tak nie dało się dostrzec. Jeszcze.
- Byłoby miło znać swoje imiona zanim przeszliśmy na "ty". - Zauważył i wyciągnął dłoń w stronę Vincenta. Kojarzył go, znał nawet jego imię, ale najwyraźniej widział w tym jakiś sens, by przedstawić się sobie nawzajem oficjalnie. - Levi O'donnel.
Nadchodzących kroków nie usłyszał, skupiony na czytaniu brukowca. Dopiero głos wyrwał go z tego stanu. Ciemne, obojętne tęczówki przeskoczyły na młodego mężczyznę, który z jakiegoś powodu postanowił go zagadać. Natomiast sam sposób zagajenia wydał się Leviemu nieszablonowy na tyle, że na niewzruszonej twarzy pojawiła się pewna ekspresja - subtelne uniesienie jednej brwi. Rozbrzmiał szelest gazety, którą odłożył na stół.
W przeciwieństwie do Vincenta, spojrzenie O'donnela było bardzo oceniające, jak na kogoś, kto nie lubił być oceniany. Niemniej nie darzył młodszego perfidnym wzrokiem, jakby nim wzgardził. W głowie zamaskowanego pojawiały się chlodne kalkulacje, przede wszystkim mizernej sylwetki, jak i również tego, że akcent się różnił... I rzecz jasna, brak firmy grzecznościowej. Był starszy, bardziej doświadczony, a poza tym - tak działała kultura w ich kraju. Levi wyprostował się i otworzył w końcu usta:
- Jeśli ci nie przeszkadza, że będziesz wyglądać jak pół dupy zza krzaka, to siadaj. - Skoro młody wyskoczył z brakiem formy grzecznościowej, nie pozostawał dłużny. Głównie dlatego, że miała być to aluzja, w której musiał zawrzeć odrobinę poczucia humoru. Subtelnego uśmiechu i tak nie dało się dostrzec. Jeszcze.
- Byłoby miło znać swoje imiona zanim przeszliśmy na "ty". - Zauważył i wyciągnął dłoń w stronę Vincenta. Kojarzył go, znał nawet jego imię, ale najwyraźniej widział w tym jakiś sens, by przedstawić się sobie nawzajem oficjalnie. - Levi O'donnel.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Vincent uśmiechnął się nieznacznie szerzej w reakcji na przenikliwe spojrzenie mężczyzny. Wolał wziąć to za dobrą monetę, że jegomość ma nawyk oceniania wszystkiego i każdego. Pasowałoby mu to nawet do wojskowego, a zdawał sobie sprawę, że lwia część mężczyzn w brytyjskim społeczeństwie nie miała komfortu spędzenia wojen w podróży i musieli wyżynać się na froncie. Takie wydarzenia zmieniały perspektywę i przede wszystkim zaszczepiały automatyczną potrzebę kontrolowania sytuacji. Gdzieś z tyłu głowy do końca życia mogły zostać podszepty o tym, że każdy jest twoim wrogiem.
- Nie rób nic, co już zostało zrobione. - odparował na niewybredną uwagę o potencjale na przyjęcie niecodziennej prezencji, po czym przysiadł się bez żadnego skrępowania. Pride wiedział, że nie wybijał się urodą na tle społecznej średniej, jego postura też nie nadrabiała w oczach potencjalnych partnerek szukających silnego opiekuna domowego ogniska. Na całe szczęście miał to głęboko w pewnej pospolitej części ciała, przez co zachowywał spory dystans do każdej uwagi tego typu. Ba, nawet doceniał takie tanie zaczepki i szanował te kreatywne, notując je w swojej głowie. Kto wie, może kiedyś je wykorzysta w konwersacji z kimś innym.
- Pride, Vincent. - powiedział podając Leviemu dłoń. Mocny i pewny uścisk przywitał z ukrytym optymizmem - w końcu potencjalnie zamierzał nawiązać znajomość opartą na symbiozie. Niektórzy by to nazwali pasożytnictwem, ale na takich akurat już Vincentowi brakowało słów, więc ignorował szanse na wejście w dyskusję. Lubił poznawać inne spojrzenia, nawet od prostych ludzi, ale nigdy nie odnajdował rozrywki w redukcji etatów w swoim mózgu.
Nie przejął się absolutnie zawoalowanym przytykiem do jego manier w towarzystwie. O ile nie było to wymagane lub zwyczajnie opłacalne uważał sztuczną grzeczność za zbędną. Bez względu na wiek, pozycję społeczną i stopień znajomości wszyscy wylądują w tym samym piachu, a jeśli istnieje ten mistyczny bilans moralny (co sugerowałby jego przypieczętowany los) to szczerze wątpił, by brak zwracania się per „pan” przybijało gwoździe do piekielnej trumny lub mogło zbawiać złodziei. Sztuczne społeczne konstrukty bazujące na z góry założonym szacunku, a nie wypracowanym zawsze go trochę mierziły.
- Miło poznać. Przyznam szczerze, że wyglądasz na ciekawy egzemplarz, stąd też postanowiłem zacząć od ciebie mój z góry ustalony na krótki proces zdobywania znajomości w Zakonie. - powiedział prosto z mostu wciąż z rozbrajającym uśmiechem świadczącym o zupełnym relaksie. - Dodatkowo, wyglądasz na kogoś sprawnego fizycznie. Patrząc na żuczka o mojej zwalającej z nóg tężyźnie fizycznej pewnie już wiesz do czego zmierzam.
O ile Vince umiał ubierać myśli w piękne, dyplomatyczne słowa i uskuteczniać podchody, by czasem ugrać swoje to tym razem ocenił to jako zbyt prawdopodobny strzał w kolano. Obstawiał, że O’Donnel mimo wszystko należy do tych, którzy preferują komunikaty proste, do brzegu, być może wręcz żołnierskie, okraszone wisielczym poczuciem humoru. Przysłowiowe pierdolenie o Chopinie zostawi dla kogoś z widocznym napompowanym ego.
- Nie rób nic, co już zostało zrobione. - odparował na niewybredną uwagę o potencjale na przyjęcie niecodziennej prezencji, po czym przysiadł się bez żadnego skrępowania. Pride wiedział, że nie wybijał się urodą na tle społecznej średniej, jego postura też nie nadrabiała w oczach potencjalnych partnerek szukających silnego opiekuna domowego ogniska. Na całe szczęście miał to głęboko w pewnej pospolitej części ciała, przez co zachowywał spory dystans do każdej uwagi tego typu. Ba, nawet doceniał takie tanie zaczepki i szanował te kreatywne, notując je w swojej głowie. Kto wie, może kiedyś je wykorzysta w konwersacji z kimś innym.
- Pride, Vincent. - powiedział podając Leviemu dłoń. Mocny i pewny uścisk przywitał z ukrytym optymizmem - w końcu potencjalnie zamierzał nawiązać znajomość opartą na symbiozie. Niektórzy by to nazwali pasożytnictwem, ale na takich akurat już Vincentowi brakowało słów, więc ignorował szanse na wejście w dyskusję. Lubił poznawać inne spojrzenia, nawet od prostych ludzi, ale nigdy nie odnajdował rozrywki w redukcji etatów w swoim mózgu.
Nie przejął się absolutnie zawoalowanym przytykiem do jego manier w towarzystwie. O ile nie było to wymagane lub zwyczajnie opłacalne uważał sztuczną grzeczność za zbędną. Bez względu na wiek, pozycję społeczną i stopień znajomości wszyscy wylądują w tym samym piachu, a jeśli istnieje ten mistyczny bilans moralny (co sugerowałby jego przypieczętowany los) to szczerze wątpił, by brak zwracania się per „pan” przybijało gwoździe do piekielnej trumny lub mogło zbawiać złodziei. Sztuczne społeczne konstrukty bazujące na z góry założonym szacunku, a nie wypracowanym zawsze go trochę mierziły.
- Miło poznać. Przyznam szczerze, że wyglądasz na ciekawy egzemplarz, stąd też postanowiłem zacząć od ciebie mój z góry ustalony na krótki proces zdobywania znajomości w Zakonie. - powiedział prosto z mostu wciąż z rozbrajającym uśmiechem świadczącym o zupełnym relaksie. - Dodatkowo, wyglądasz na kogoś sprawnego fizycznie. Patrząc na żuczka o mojej zwalającej z nóg tężyźnie fizycznej pewnie już wiesz do czego zmierzam.
O ile Vince umiał ubierać myśli w piękne, dyplomatyczne słowa i uskuteczniać podchody, by czasem ugrać swoje to tym razem ocenił to jako zbyt prawdopodobny strzał w kolano. Obstawiał, że O’Donnel mimo wszystko należy do tych, którzy preferują komunikaty proste, do brzegu, być może wręcz żołnierskie, okraszone wisielczym poczuciem humoru. Przysłowiowe pierdolenie o Chopinie zostawi dla kogoś z widocznym napompowanym ego.
Levi O'donnel
Uczeń
Uśmiech na na ogół zobojętniałej twarzy się poszerzył. Tym razem Vincent mógł dostrzec charakterystyczne zmarszczki u ciemnookiego. Levi doceniał takich, którzy nie obrażali się przy pierwszych kontaktach. Był wybredny, co do ludzi, więc nieszczególnie mu zależało, aby zrobić na kimkolwiek wrażenie. Pewnie dlatego opinie o nim - te nie dotyczące bezpośrednio jego wyglądu - były bardzo mieszane. Koledzy z Zakonu albo go lubili albo nie. Przeważnie nie znajdywał się nikt, kto byłby neutralny do O'donnela. Charakterystyczny sposób noszenia się, chłodne wysławianie się, żartowanie bez jasnego wskazania, że właśnie wypowiadał się żartobliwie; wszystko mogło być odbierane na opak. Vincent, na swoje nieszczęście, wydawał się niewzruszony pierwszym kontaktem z Levim.
Skinął głową, gdy doszło do uściśnięcia dłoni. Jego, nieco szorstka i większa łapa, kontra koścista i bardziej subtelna w dotyku ręka swojego nowego towarzysza. Ciemnooki już zdążył sobie w głowie, skąd to niekonsekwentne podejście do brytyjskich zasad kultury. W każdym razie, nie pierwszy raz ktoś wykazał się ich brakiem wobec niego, ale nie zamierzał tego drążyć. Uznał, że w przypadku Vincenta było to po prostu zbyt niewielka brytyjskość we krwi. Nawet jeśli niekoniecznie musiała być to prawda.
Po wymianie gestu, O'donnel położył łokcie na stół, splótł dłonie i oparł na nich podbródek, wpatrując się w towarzysza wyczekująco. Założył, że musiał mieć powód, skoro już się dosiadł. Zamrugał intensywnie, gdy został nazwany ciekawym egzemplarzem, choć jego uwadze nie umknęły też inne charakterystyczne słowa. To sprawiło, że mimowolnie zapomniał o tym, jak młodszy kolega zaczął mu schlebiać.
- ...Z góry ustalony na krótki? - Wtrącił się w zdanie, nie mogąc tego przegapić. Pytanie podkreśliło sugestywnie uniesiona brew. Potem ściągnął je ku sobie, gdy słyszał dalszy wywód o jego tężyźnie fizycznej, a potem o tym, że rzekomo miał wiedzieć, do czego tamten zmierzał... Zapadła cisza, w której O'donnel patrzył na jegomościa, próbując chyba wyczytać odpowiedź z jego oczu. Odchrząknął w końcu.
- Proszę wybaczyć, ale najwyraźniej oprócz tężyzny nie mam nic do zaoferowania. Wolałbym, żebyś sprecyzował swoje... - Urwał, próbując znaleźć odpowiednie słowo. - ...Propozycje? - Wypowiedział w końcu pytającym tonem. Pewne było to, że młodszy jakiś interes miał, zdążył już nawet połączyć, że miałoby to coś wspólnego z jego siłą (taki mądry z niego egzemplarz), ale nie znał szczegółów. Nie wiedział, że to miałaby być współpraca na zasadzie symbiozy, ale w ich dwójce stanowiącej pół dupy zza krzaka, któryś musiałby zostać grzybem. Pytanie tylko, który?
Skinął głową, gdy doszło do uściśnięcia dłoni. Jego, nieco szorstka i większa łapa, kontra koścista i bardziej subtelna w dotyku ręka swojego nowego towarzysza. Ciemnooki już zdążył sobie w głowie, skąd to niekonsekwentne podejście do brytyjskich zasad kultury. W każdym razie, nie pierwszy raz ktoś wykazał się ich brakiem wobec niego, ale nie zamierzał tego drążyć. Uznał, że w przypadku Vincenta było to po prostu zbyt niewielka brytyjskość we krwi. Nawet jeśli niekoniecznie musiała być to prawda.
Po wymianie gestu, O'donnel położył łokcie na stół, splótł dłonie i oparł na nich podbródek, wpatrując się w towarzysza wyczekująco. Założył, że musiał mieć powód, skoro już się dosiadł. Zamrugał intensywnie, gdy został nazwany ciekawym egzemplarzem, choć jego uwadze nie umknęły też inne charakterystyczne słowa. To sprawiło, że mimowolnie zapomniał o tym, jak młodszy kolega zaczął mu schlebiać.
- ...Z góry ustalony na krótki? - Wtrącił się w zdanie, nie mogąc tego przegapić. Pytanie podkreśliło sugestywnie uniesiona brew. Potem ściągnął je ku sobie, gdy słyszał dalszy wywód o jego tężyźnie fizycznej, a potem o tym, że rzekomo miał wiedzieć, do czego tamten zmierzał... Zapadła cisza, w której O'donnel patrzył na jegomościa, próbując chyba wyczytać odpowiedź z jego oczu. Odchrząknął w końcu.
- Proszę wybaczyć, ale najwyraźniej oprócz tężyzny nie mam nic do zaoferowania. Wolałbym, żebyś sprecyzował swoje... - Urwał, próbując znaleźć odpowiednie słowo. - ...Propozycje? - Wypowiedział w końcu pytającym tonem. Pewne było to, że młodszy jakiś interes miał, zdążył już nawet połączyć, że miałoby to coś wspólnego z jego siłą (taki mądry z niego egzemplarz), ale nie znał szczegółów. Nie wiedział, że to miałaby być współpraca na zasadzie symbiozy, ale w ich dwójce stanowiącej pół dupy zza krzaka, któryś musiałby zostać grzybem. Pytanie tylko, który?
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Od kiedy Levi zmienił pozycję Vincent czuł się jeszcze bardziej oceniany, ale absolutnie mu to nie wadziło. Sam trochę też analizował nowego znajomego, chociaż mniej zauważalnie. Gdyby tak się nad tym zastanowić to ludzie nie różnili się wiele od zwierząt pod względem niektórych zwyczajów zapoznawczych, chociaż on sam miał nadzieję, że nigdy jako gatunek nie dotrą do etapu wąchania strategicznego punktu poniżej linii pleców.
- Owszem, raczej nie zakładam, że będę posiadał wianuszek przyjaciół, a na urodziny nie starczy mi papieru, aby rozesłać zaproszenia. Obstawiałbym raptem kilka osób, ale być może o różnych specjalizacjach. Jest to efektywniejszy model budowania znajomości, gdy się jest taką duszą towarzystwa jak ja.
Uśmiechnął się szeroko, jakby podkreślając jeszcze sarkazm w ostatniej części wypowiedzi. Pride nigdy nie przepadał za tłokiem, zdawał sobie też sprawę z tego, że posiadając więcej znajomych i przyjaciół absolutnie nie byłby w stanie zadbać o kontakt z nimi wszystkimi. W sumie nawet nie wiedział czy by chciał. Wolał ograniczyć się do kilku jednostek wynikających z naturalnego porządku rzeczy istoty stadnej jaką był człowiek, zostawiając zapas na dwie, może trzy przypadkowe znajomości. Margines błędu trzeba mieć.
Pohamował się przed obdarowania O’Donnela uśmiechem wyrażającym rozczulenie. Wolałby uniknąć stosowania fałszywie protekcjonalnego tonu, a nie znali się na tyle, aby mógł przekształcić ekspresje w złośliwy żart. Czyli jednak, Levi był faktycznie prostym żołnierzem, nawet bardziej niż się Vincentowi z początku wydawało. Z drugiej strony doceniał, że ten nie postanowił udawać mądrego tylko dawał jasne komunikaty. Przydatny mechanizm przy rozważaniu współpracy.
- Prosta sprawa. - zaczął sprostowanie od splecenia dłoni na brzuchu, rozsiadając się aż zbyt wygodnie. Tak, zdecydowanie korzystał z możliwości rozluźnienia etykiety, gdy miał ku temu okazję. - Mam tak naprawdę konkretny rewir dziedzin, w których wolę się trzymać, a mianowicie coś tam wiem na różne tematy i przede wszystkim staram się rozwijać w dziedzinach mistycznych. Przyjemna robota, czasem wręcz koronkowa, aczkolwiek siłą rzeczy zgłębianie wiedzy na tym polu i testowanie formuł pochłania większość mojego czasu. Wspaniale jest dążyć do bycia asem w jednej dziedzinie, ale nie czarujmy się, bardzo rzadko można na tym zbudować ścieżkę do przeżycia. Szczególnie, że nie zamierzałem nigdy grzać tyłka w bibliotece. Mało to rozwojowe.
Aż pożałował, że nie spotkali się w jakiejś kawiarni lub innym przybytku, w którym zamówienie czegoś do picia byłoby możliwe. W głowie Vince’a posyłanie spojrzeń znad filiżanki wyglądałoby bardziej efekciarsko, a czasem każdy potrzebował powygłupiać fajnie. No i kto by nie chciał wypić dobrej herbaty. Albo kawy. Zdecydowanie kawy.
- Obstawiam, że szczególnie będąc na niższych szczeblach drabinki Zakonu najczęściej pracuje się w zespołach, a przynajmniej w duetach. O ile pewnie nie zawsze będzie komfort swobodnego doboru to dla kogoś takiego jak ja najlepiej jest znaleźć kogoś kto posiada lepszy potencjał obronno-destrukcyjny w fizycznej materii i w miarę możliwości dograć się, by usprawnić współpracę na dłuższą metę. Zawsze lubiłem metaforę dwóch stron monety.
Monetę, nawet nie jedną posiadał w kieszeni, ale wiedział, że nie umiał jej obracać w palcach w odpowiednio nonszalancki sposób dla podkreślenia swoich słów. Musiał popracować kiedyś nad takimi drobiazgami.
- Owszem, raczej nie zakładam, że będę posiadał wianuszek przyjaciół, a na urodziny nie starczy mi papieru, aby rozesłać zaproszenia. Obstawiałbym raptem kilka osób, ale być może o różnych specjalizacjach. Jest to efektywniejszy model budowania znajomości, gdy się jest taką duszą towarzystwa jak ja.
Uśmiechnął się szeroko, jakby podkreślając jeszcze sarkazm w ostatniej części wypowiedzi. Pride nigdy nie przepadał za tłokiem, zdawał sobie też sprawę z tego, że posiadając więcej znajomych i przyjaciół absolutnie nie byłby w stanie zadbać o kontakt z nimi wszystkimi. W sumie nawet nie wiedział czy by chciał. Wolał ograniczyć się do kilku jednostek wynikających z naturalnego porządku rzeczy istoty stadnej jaką był człowiek, zostawiając zapas na dwie, może trzy przypadkowe znajomości. Margines błędu trzeba mieć.
Pohamował się przed obdarowania O’Donnela uśmiechem wyrażającym rozczulenie. Wolałby uniknąć stosowania fałszywie protekcjonalnego tonu, a nie znali się na tyle, aby mógł przekształcić ekspresje w złośliwy żart. Czyli jednak, Levi był faktycznie prostym żołnierzem, nawet bardziej niż się Vincentowi z początku wydawało. Z drugiej strony doceniał, że ten nie postanowił udawać mądrego tylko dawał jasne komunikaty. Przydatny mechanizm przy rozważaniu współpracy.
- Prosta sprawa. - zaczął sprostowanie od splecenia dłoni na brzuchu, rozsiadając się aż zbyt wygodnie. Tak, zdecydowanie korzystał z możliwości rozluźnienia etykiety, gdy miał ku temu okazję. - Mam tak naprawdę konkretny rewir dziedzin, w których wolę się trzymać, a mianowicie coś tam wiem na różne tematy i przede wszystkim staram się rozwijać w dziedzinach mistycznych. Przyjemna robota, czasem wręcz koronkowa, aczkolwiek siłą rzeczy zgłębianie wiedzy na tym polu i testowanie formuł pochłania większość mojego czasu. Wspaniale jest dążyć do bycia asem w jednej dziedzinie, ale nie czarujmy się, bardzo rzadko można na tym zbudować ścieżkę do przeżycia. Szczególnie, że nie zamierzałem nigdy grzać tyłka w bibliotece. Mało to rozwojowe.
Aż pożałował, że nie spotkali się w jakiejś kawiarni lub innym przybytku, w którym zamówienie czegoś do picia byłoby możliwe. W głowie Vince’a posyłanie spojrzeń znad filiżanki wyglądałoby bardziej efekciarsko, a czasem każdy potrzebował powygłupiać fajnie. No i kto by nie chciał wypić dobrej herbaty. Albo kawy. Zdecydowanie kawy.
- Obstawiam, że szczególnie będąc na niższych szczeblach drabinki Zakonu najczęściej pracuje się w zespołach, a przynajmniej w duetach. O ile pewnie nie zawsze będzie komfort swobodnego doboru to dla kogoś takiego jak ja najlepiej jest znaleźć kogoś kto posiada lepszy potencjał obronno-destrukcyjny w fizycznej materii i w miarę możliwości dograć się, by usprawnić współpracę na dłuższą metę. Zawsze lubiłem metaforę dwóch stron monety.
Monetę, nawet nie jedną posiadał w kieszeni, ale wiedział, że nie umiał jej obracać w palcach w odpowiednio nonszalancki sposób dla podkreślenia swoich słów. Musiał popracować kiedyś nad takimi drobiazgami.
Levi O'donnel
Uczeń
Levi raz jeszcze zamrugał i zanim cokolwiek odpowiedział, w milczeniu analizował młodszego kolegę. Szłoby to szybciej, gdyby nie wprowadzał go w niewielką konsternację na każdym kroku, zwłaszcza tym ciągłym kłapaniem języka. Zazwyczaj nikt do niego nie był aż tak otwarty na starcie i to było tym elementem wprawiającym w zdziwienie.
- ...Czyli dostanę zaproszenie na twoje urodziny? Proszę, już mam jeden plus z naszej znajomości. - Parsknął. On za to nie żałował sobie wypowiadania wszelkich sarkastycznych odpowiedzi do Vincenta. Korzystając z okazji, że rzeczywiście O'donnel poczuł się rozluźniony, zmienił pozycję nie chcąc wprowadzać towarzysza w dyskomfort bycia ocenianym - choć ten sukcesywnie pokazywał, że na takiego nie wyglądał. Tak naprawdę Levi poczuł głód. Zatem sięgnął po paczkę, zanim jednak wyciągnął z niego papierosa, wyciągnął ją w stronę Pride'a, uprzednio stukając palcem o dno, aby jeden z nich wysunął się idealnie do capnięcia. Jeśli Vincent odmówił, Levi po prostu zapalił sam, oczywiście odsłaniając przy tym dolną część swojej szczęki. Teraz Vincent mógł z łatwością dostrzec powód do zasłaniania twarzy przez ciemnookiego, choć większość tego dalej pozostawało pod materiałem.
Zero-jedynkowe myślenie O'donnela było przydatne i zapewne to czyniło go dobrym żołnierzem. Czasami dobrym analitykiem, ale miało to swoje minusy w rozumieniu zachowania ogółem. Dlatego był raczej słaby w kontaktach międzyludzkimi, niemniej towarzystwo Pride'a było jednym z tych kilku wyjątków. Gdyby się zastanowić, późniejsze porównanie młodszego do dwóch stron medalu było jak najbardziej trafne w ich przypadku. Levi był dobrym słuchaczem, za to Vincent dobrym gębą kłapaczem.
Nie odpowiedział nic, nie przeszkadzając Vincentowi dojść do pewnych wniosków na temat własnych ambicji. Levi machnął jedynie ręką w pewnym geście oznaczającym "być może", a wzrok opuścił na chwilę na popielniczkę, aby ją przysunąć do siebie. Dopiero hasło "zespół" olśniło O'donnela. Tak jakby zastygł na moment, a potem zaciągnął się dymem i wypuścił przez nos. Praca we wojsku głównie opierała się na współpracy, a osiągnąwszy stopnia porucznika musiał wykazywać się pewnymi cechami godnymi do naśladowania. Będąc na froncie nie raz musiał wydawać rozkazy. Kompanów miał sporo, ale równie sporo zmieniało się ich w ciągu jego żołnierskiej kariery. Myślał, że cywil i praca w Zakonie mogłaby mu dać tę swobodę pracy bez oficjalnego uwiązania się do drugiego człowieka. Co prawda, zawsze mógł odmówić.
Ciemnooki w końcu podniósł spojrzenie i skierował je na pewnego siebie młodego mężczyznę. Ile mógł mieć lat? Obstawiał, że miał jeszcze daleko do trzydziestki. Na pewno miał jeszcze siano w głowie i mógł czynić wszelkie głupstwa. Tak jakby Levi umiał czytać w myślach (a nie mógł), jednak zawsze czuł pewną odpowiedzialność za kogoś, kto mógłby się okazać mniej odpowiedzialny albo po prostu młodszy.
- Jaka jest szansa, że cię wiatr nie zwieje, kiedy zerwie się wichura? - Spytał w końcu, bez tonu, który wskazywał na żart. Jednak każdy, nawet chuchro, zasługiwało na szansę. Młody miał z pewnością w sobie jakiś potencjał. - Słyszałeś może o plebanii w Borley? - Wypowiedział za chwilę, tak jakby pierwsze pytanie w ogóle nie miało miejsca. A może odpowiedź na nie nie miało większego znaczenia.
- ...Czyli dostanę zaproszenie na twoje urodziny? Proszę, już mam jeden plus z naszej znajomości. - Parsknął. On za to nie żałował sobie wypowiadania wszelkich sarkastycznych odpowiedzi do Vincenta. Korzystając z okazji, że rzeczywiście O'donnel poczuł się rozluźniony, zmienił pozycję nie chcąc wprowadzać towarzysza w dyskomfort bycia ocenianym - choć ten sukcesywnie pokazywał, że na takiego nie wyglądał. Tak naprawdę Levi poczuł głód. Zatem sięgnął po paczkę, zanim jednak wyciągnął z niego papierosa, wyciągnął ją w stronę Pride'a, uprzednio stukając palcem o dno, aby jeden z nich wysunął się idealnie do capnięcia. Jeśli Vincent odmówił, Levi po prostu zapalił sam, oczywiście odsłaniając przy tym dolną część swojej szczęki. Teraz Vincent mógł z łatwością dostrzec powód do zasłaniania twarzy przez ciemnookiego, choć większość tego dalej pozostawało pod materiałem.
Zero-jedynkowe myślenie O'donnela było przydatne i zapewne to czyniło go dobrym żołnierzem. Czasami dobrym analitykiem, ale miało to swoje minusy w rozumieniu zachowania ogółem. Dlatego był raczej słaby w kontaktach międzyludzkimi, niemniej towarzystwo Pride'a było jednym z tych kilku wyjątków. Gdyby się zastanowić, późniejsze porównanie młodszego do dwóch stron medalu było jak najbardziej trafne w ich przypadku. Levi był dobrym słuchaczem, za to Vincent dobrym gębą kłapaczem.
Nie odpowiedział nic, nie przeszkadzając Vincentowi dojść do pewnych wniosków na temat własnych ambicji. Levi machnął jedynie ręką w pewnym geście oznaczającym "być może", a wzrok opuścił na chwilę na popielniczkę, aby ją przysunąć do siebie. Dopiero hasło "zespół" olśniło O'donnela. Tak jakby zastygł na moment, a potem zaciągnął się dymem i wypuścił przez nos. Praca we wojsku głównie opierała się na współpracy, a osiągnąwszy stopnia porucznika musiał wykazywać się pewnymi cechami godnymi do naśladowania. Będąc na froncie nie raz musiał wydawać rozkazy. Kompanów miał sporo, ale równie sporo zmieniało się ich w ciągu jego żołnierskiej kariery. Myślał, że cywil i praca w Zakonie mogłaby mu dać tę swobodę pracy bez oficjalnego uwiązania się do drugiego człowieka. Co prawda, zawsze mógł odmówić.
Ciemnooki w końcu podniósł spojrzenie i skierował je na pewnego siebie młodego mężczyznę. Ile mógł mieć lat? Obstawiał, że miał jeszcze daleko do trzydziestki. Na pewno miał jeszcze siano w głowie i mógł czynić wszelkie głupstwa. Tak jakby Levi umiał czytać w myślach (a nie mógł), jednak zawsze czuł pewną odpowiedzialność za kogoś, kto mógłby się okazać mniej odpowiedzialny albo po prostu młodszy.
- Jaka jest szansa, że cię wiatr nie zwieje, kiedy zerwie się wichura? - Spytał w końcu, bez tonu, który wskazywał na żart. Jednak każdy, nawet chuchro, zasługiwało na szansę. Młody miał z pewnością w sobie jakiś potencjał. - Słyszałeś może o plebanii w Borley? - Wypowiedział za chwilę, tak jakby pierwsze pytanie w ogóle nie miało miejsca. A może odpowiedź na nie nie miało większego znaczenia.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Vincent zaśmiał się razem z Levim ciesząc się z najwyraźniej lekkiego rozluźnienia konwersacji, szczególnie ze strony bądź co bądź niezbyt oczywistego jegomościa, przynajmniej pod kątem ekspresji. Niby oczy to zwierciadło duszy, ale gdy widziało się piekło na ziemi to owo zwierciadło często pozostawało na tyle potłuczone, że wewnątrz ciężko było znaleźć cokolwiek - włącznie z chęciami do życia czy człowieczeństwem. Odnosił wrażenie, że jego rozmówca wciąż zachował przynajmniej zauważalną część człowieczeństwa, patrząc przynajmniej po tym na ile był w stanie cokolwiek wydobyć zauważalnej mimiki, a nie należało to do łatwych zadań. Oczywiście, z drugiej strony brał pod uwagę, że właśnie miał do czynienia z mistrzem manipulacji i tak naprawdę nic nie było tym, czym się wydawało. Powinien o tym wiedzieć aż za dobrze, gdy w chwili stania na krawędzi jego modły wysłuchał nie bóg czy inny anioł, a demon. Życie umiało zaskoczyć.
Skorzystał z propozycji i sięgnął po papierosa, korzystając z własnego ognia. Na ewentualność palenia zawsze był przygotowany i o ile nie zasłużył sobie na dumny tytuł lokomotywy to przy przedłużającym się szukaniu rozwiązania jakiegoś problemu lub w sytuacjach stresowych korzystał z nałogu dla uspokojenia oddechu. Mimo wszystko czynność palenia wymagała od człowieka pewnej miarowości w czynnościach, które w tym celu wykonywał.
- Ale samo zaproszenie. Bez imprezy. Chociaż mogę się szarpnąć na kolorową czapeczkę dla ciebie po okresie próbnym. - dodał prześmiewczo parsknąwszy zdecydowanie za bardzo jak na osiom tego żartu. Co mógł poradzić, że mózg podpowiedział mu wizję smętnego kominiarza w kolorowym nakryciu głowy rodem z dziecięcych obchodów urodzin. Nawet sombrero nie byłoby na tyle niepasujące.
Widok pokiereszowanego fragmentu twarzy Leviego nie wywarła na Vincencie żadnego wrażenia, głównie dlatego, że wpasowało mu się to w obraz ocalałego z frontu. Tak, posiadanie mięsa mielonego za sojusznika miałoby pewne plusy - przetrwał to, co przerobiło go na kotleta, więc rokował dobrze w roli okazyjnego bodyguarda.
- Gdzieś obiło mi się o uszy, ale nie zagłębiałem się w ten temat. - przyznał luźno machnąwszy dłonią jakby dla podkreślenia nonszalancji. - A co do tej twojej wichury…
Jasnobłękitne oczy Pride’a wbiły się hardo w spojrzenie O’Donnela, a usta przybrały kształt zaczepnego, acz nie do końca sklasyfikowanego jeszcze półuśmiechu. Na krótki moment emanował czymś innym niż dotychczasowym luzem młodzika wchodzącego na nową drogę życiową. Przez kilka sekund pozwolił dać Leviemu malutki wgląd w postać, która może nie przeżyła wojny, ale niejedno widziała i była zdolna do wszystkiego - łącznie z przehandlowaniem własnej duszy z siłami potępieńców.
- Nie zmiotło przez całe dwadzieścia siedem lat mojego życia, a uwierz mi, czasem próbowało. Nastawiam się raczej, że tym razem to ja będę wichurą. Zawsze chciałem zobaczyć jak wygląda oko cyklonu.
Gdy wypuścił cały dym wróciła też ekspresja mężczyzny, który żartował o kartkach urodzinowych i innych dupach w krzakach. Całość procesu przebiegła na tyle płynnie, że można uznać to za miraż czasoprzestrzeni - i właśnie dlatego też gryzł w oczy. Jak już zdecydował, postanowił postawić na szczerość przy werbowaniu siły bojowej.
- A co z tą plebanią? - zapytał luźno, przekrzywiając lekko głowę z ciekawości. Niech skubaniec wie, że on też umie się bawić w zmienianie tematu od czapy.
Skorzystał z propozycji i sięgnął po papierosa, korzystając z własnego ognia. Na ewentualność palenia zawsze był przygotowany i o ile nie zasłużył sobie na dumny tytuł lokomotywy to przy przedłużającym się szukaniu rozwiązania jakiegoś problemu lub w sytuacjach stresowych korzystał z nałogu dla uspokojenia oddechu. Mimo wszystko czynność palenia wymagała od człowieka pewnej miarowości w czynnościach, które w tym celu wykonywał.
- Ale samo zaproszenie. Bez imprezy. Chociaż mogę się szarpnąć na kolorową czapeczkę dla ciebie po okresie próbnym. - dodał prześmiewczo parsknąwszy zdecydowanie za bardzo jak na osiom tego żartu. Co mógł poradzić, że mózg podpowiedział mu wizję smętnego kominiarza w kolorowym nakryciu głowy rodem z dziecięcych obchodów urodzin. Nawet sombrero nie byłoby na tyle niepasujące.
Widok pokiereszowanego fragmentu twarzy Leviego nie wywarła na Vincencie żadnego wrażenia, głównie dlatego, że wpasowało mu się to w obraz ocalałego z frontu. Tak, posiadanie mięsa mielonego za sojusznika miałoby pewne plusy - przetrwał to, co przerobiło go na kotleta, więc rokował dobrze w roli okazyjnego bodyguarda.
- Gdzieś obiło mi się o uszy, ale nie zagłębiałem się w ten temat. - przyznał luźno machnąwszy dłonią jakby dla podkreślenia nonszalancji. - A co do tej twojej wichury…
Jasnobłękitne oczy Pride’a wbiły się hardo w spojrzenie O’Donnela, a usta przybrały kształt zaczepnego, acz nie do końca sklasyfikowanego jeszcze półuśmiechu. Na krótki moment emanował czymś innym niż dotychczasowym luzem młodzika wchodzącego na nową drogę życiową. Przez kilka sekund pozwolił dać Leviemu malutki wgląd w postać, która może nie przeżyła wojny, ale niejedno widziała i była zdolna do wszystkiego - łącznie z przehandlowaniem własnej duszy z siłami potępieńców.
- Nie zmiotło przez całe dwadzieścia siedem lat mojego życia, a uwierz mi, czasem próbowało. Nastawiam się raczej, że tym razem to ja będę wichurą. Zawsze chciałem zobaczyć jak wygląda oko cyklonu.
Gdy wypuścił cały dym wróciła też ekspresja mężczyzny, który żartował o kartkach urodzinowych i innych dupach w krzakach. Całość procesu przebiegła na tyle płynnie, że można uznać to za miraż czasoprzestrzeni - i właśnie dlatego też gryzł w oczy. Jak już zdecydował, postanowił postawić na szczerość przy werbowaniu siły bojowej.
- A co z tą plebanią? - zapytał luźno, przekrzywiając lekko głowę z ciekawości. Niech skubaniec wie, że on też umie się bawić w zmienianie tematu od czapy.
Levi O'donnel
Uczeń
- Imprezy nie musi być, bylebyś tylko miał dobrą whisky. - Odpowiedział poważnym tonem, choć nie nastawiał się raczej na to, aby wspólne picie doszło do skutku. Póki co, utrzymywali rozmowę w lekkim i żartobliwym tonie. Kolorowej czapeczki nieszczególnie skomentował. W każdym razie, nie byłby to widok absolutnie niedokonany - może i po wystarczającej ilości procentów O'donnel pękał i pojawiał się w nim prawdziwy wodzirej imprezy...? Po nikłych reakcjach ze strony ciemnookiego ciężko byłoby sobie to wyobrazić.
O'donnel przyjrzał się uważniej zmianie w mimice swojego nowego kolegi. Nie przeszkodziło mu to w dalszym popalaniu, kiedy wsłuchiwał się w słowa niebieskookiego. Na sam koniec to właśnie Levi uraczył Vinceta rozczulonym uśmiechem. Jednak nie pokusił się o szersze skomentowanie, jedynie za chwilę skinął głową. Choć w głowie O'donnela wyglądało to trochę tak, jakby tamten chciał zaimponować starszemu koledze, to doceniał ambicje. Młodszy zdawał się mieć tą iskrę no i niósł w sobie więcej życia niż Levi. Kontrastował, i to mocno, ale może to miałoby sprawić, że by się dogadali. Zamierzał, oczywiście, wrócić do tego tematu. Ciemnooki wychodził z założenia, że nie sama rozmowa pokazywała, z kim się miało do czynienia, a czyny.
- W trzydziestym dziewiątym została całkowicie spalona. - Odpowiedział, pierw zdawkowo, gdy Vincent sam zechciał wrócić do tematu plebanii. Prędzej czy później by do tego doszło, gdyż Levi miał inne sposoby na poznawanie swojego towarzystwa. - Borley to wioska z około osiemdziesiąt kilometrów stąd. Miejsce podobno było nawiedzone, a i nawet po spaleniu wciąż rzekomo dzieją się tam dziwne rzeczy. Skoro, jak to powiedziałeś, parasz się w mistycyzmie, to... Wiesz chyba, do czego zmierzam? - Spytał, unosząc spod wachlarzy jasnych rzęs spojrzenie ciemnych oczu z powrotem na Vincenta, podczas gdy strzepywał popiół do popielniczki. - Najlepiej sprawdzić się, że tak powiem, w akcji. Choć nie wykluczam, może się skończyć tak, że są to jedynie plotki i na miejscu skończy się wyjściem do baru. - Wyjaśnił po krótce i znów się zaciągnął dymem. Wspólna jazda pociągiem z gościem, który permanentnie zakrywał twarz, mogła być nieco uciążliwa dla Vincenta, ale z tym musiał się potencjalnie liczyć, jeśli rzeczywiście chciał współpracy z Levim.
O'donnel przyjrzał się uważniej zmianie w mimice swojego nowego kolegi. Nie przeszkodziło mu to w dalszym popalaniu, kiedy wsłuchiwał się w słowa niebieskookiego. Na sam koniec to właśnie Levi uraczył Vinceta rozczulonym uśmiechem. Jednak nie pokusił się o szersze skomentowanie, jedynie za chwilę skinął głową. Choć w głowie O'donnela wyglądało to trochę tak, jakby tamten chciał zaimponować starszemu koledze, to doceniał ambicje. Młodszy zdawał się mieć tą iskrę no i niósł w sobie więcej życia niż Levi. Kontrastował, i to mocno, ale może to miałoby sprawić, że by się dogadali. Zamierzał, oczywiście, wrócić do tego tematu. Ciemnooki wychodził z założenia, że nie sama rozmowa pokazywała, z kim się miało do czynienia, a czyny.
- W trzydziestym dziewiątym została całkowicie spalona. - Odpowiedział, pierw zdawkowo, gdy Vincent sam zechciał wrócić do tematu plebanii. Prędzej czy później by do tego doszło, gdyż Levi miał inne sposoby na poznawanie swojego towarzystwa. - Borley to wioska z około osiemdziesiąt kilometrów stąd. Miejsce podobno było nawiedzone, a i nawet po spaleniu wciąż rzekomo dzieją się tam dziwne rzeczy. Skoro, jak to powiedziałeś, parasz się w mistycyzmie, to... Wiesz chyba, do czego zmierzam? - Spytał, unosząc spod wachlarzy jasnych rzęs spojrzenie ciemnych oczu z powrotem na Vincenta, podczas gdy strzepywał popiół do popielniczki. - Najlepiej sprawdzić się, że tak powiem, w akcji. Choć nie wykluczam, może się skończyć tak, że są to jedynie plotki i na miejscu skończy się wyjściem do baru. - Wyjaśnił po krótce i znów się zaciągnął dymem. Wspólna jazda pociągiem z gościem, który permanentnie zakrywał twarz, mogła być nieco uciążliwa dla Vincenta, ale z tym musiał się potencjalnie liczyć, jeśli rzeczywiście chciał współpracy z Levim.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Vincent częściowo zdawał sobie sprawę z tego jak zazwyczaj był odbierany przez otoczenie, szczególnie takie, w którym to on był tym nowym narybkiem. Średniego wzrostu, z twarzy podobny zupełnie do nikogo, nawet nie wyglądał na swój wiek, przez co bardzo często ktoś podchodził do niego protekcjonalnie. Nauczył się to ignorować, przyjmując to za cenę, którą musiał zapłacić chcąc zajmować się tym, co go interesowało. Czy korzystał z okazji do zaznaczenia pozycji, gdy nadarzyła się okazja? Owszem. Może i było to małostkowe, ale on z kolei był tylko człowiekiem, czyli z natury bardzo małostkową istotą, u której wszystkie wyższe i pompatyczne odruchy stanowiły rzadkość i częściej były po prostu inspirowane skrojonymi na wyrost wizjami artystów, którym się marzyli herosi.
- Faktycznie brzmi całkiem ciekawie. Poszukiwania duchów, zwiedzanie ruin czy innych zgliszczy, zapach stęchlizny i teren grożący zawaleniem. Po co żyć, jeśli nie dla takich historii rodem z młodzieżowych ognisk. - odparł dosyć sarkastycznie, aczkolwiek widać było po nim zaintrygowanie i że podoba mu się ten pomysł. Nie żeby był fanem takich zrujnowanych miejscówek, ni go to grzało, ni ziębiło. Po prostu odczuwał brak możliwości testowania swoich umiejętności w niekontrolowanych warunkach, a historia nie raz pokazała, że sama wiedza teoretyczna jest guzik warta. Możesz znać wszystkie encyklopedie świata na pamięć, ale jeśli nie umiesz zastosować tej wiedzy w praktyce, a już szczególnie pod presją czasu to w sytuacji zagrożenia możesz identyfikować się jako martwy, a przynajmniej kaleka. Vincent wiedział, że czysto teoretycznie powinien być na całkiem wysokim poziomie, jednakże brał też pod uwagę wpadki wynikające z braku wprawy. Na całe szczęście od czego miało się potencjalnie właśnie tego goryla u boku.
- Wyjście do baru też nie brzmi źle. Jeśli faktycznie nie będzie tam nic ciekawego to przynajmniej mam już od ciebie wstępne zainteresowanie, więc wtedy mogę również poszukać potencjalnie ciekawego miejsca w okolicy Londynu. - uśmiechnął się, przeczesując włosy palcami, by zaraz znowu je zmierzwić. - Ile mam czasu na zabranie komponentów i wyprawki małego podróżnika? Najmniejszą ilość czasu jaką potrzebuję to godzina, może półtorej, wliczając podróż stąd do siebie, a potem na dworzec.
Póki co wszystko szło jak należało. Nie dostał jasnej odmowy, nawet zaproponowano mu „zadanie testowe”, co akurat obarczony Pride’owi odpowiadało i zgadzał się z podejściem O’Donnela, że testowanie się w akcji daje najlepsze rezultaty. Umiejętności umiejętnościami, ale zawsze może się okazać, że w sytuacji zagrożenia są dla siebie nawzajem większymi wrogami niż potencjalne siły paranormalne czy inni agresorzy. Dodatkowo podróż publicznym środkiem transportu obok zamaskowanego wędrowca wyglądającego na kogoś, kto ma już pięć wyroków za morderstwo i dziesięć za brutalne pobicia jawiła się Vincentowi jako świetna rozrywka. Może dla kontrastu powinien skombinować kolorowy kapelusz, taki z kwiatkami lub wielką kokardą?
- Faktycznie brzmi całkiem ciekawie. Poszukiwania duchów, zwiedzanie ruin czy innych zgliszczy, zapach stęchlizny i teren grożący zawaleniem. Po co żyć, jeśli nie dla takich historii rodem z młodzieżowych ognisk. - odparł dosyć sarkastycznie, aczkolwiek widać było po nim zaintrygowanie i że podoba mu się ten pomysł. Nie żeby był fanem takich zrujnowanych miejscówek, ni go to grzało, ni ziębiło. Po prostu odczuwał brak możliwości testowania swoich umiejętności w niekontrolowanych warunkach, a historia nie raz pokazała, że sama wiedza teoretyczna jest guzik warta. Możesz znać wszystkie encyklopedie świata na pamięć, ale jeśli nie umiesz zastosować tej wiedzy w praktyce, a już szczególnie pod presją czasu to w sytuacji zagrożenia możesz identyfikować się jako martwy, a przynajmniej kaleka. Vincent wiedział, że czysto teoretycznie powinien być na całkiem wysokim poziomie, jednakże brał też pod uwagę wpadki wynikające z braku wprawy. Na całe szczęście od czego miało się potencjalnie właśnie tego goryla u boku.
- Wyjście do baru też nie brzmi źle. Jeśli faktycznie nie będzie tam nic ciekawego to przynajmniej mam już od ciebie wstępne zainteresowanie, więc wtedy mogę również poszukać potencjalnie ciekawego miejsca w okolicy Londynu. - uśmiechnął się, przeczesując włosy palcami, by zaraz znowu je zmierzwić. - Ile mam czasu na zabranie komponentów i wyprawki małego podróżnika? Najmniejszą ilość czasu jaką potrzebuję to godzina, może półtorej, wliczając podróż stąd do siebie, a potem na dworzec.
Póki co wszystko szło jak należało. Nie dostał jasnej odmowy, nawet zaproponowano mu „zadanie testowe”, co akurat obarczony Pride’owi odpowiadało i zgadzał się z podejściem O’Donnela, że testowanie się w akcji daje najlepsze rezultaty. Umiejętności umiejętnościami, ale zawsze może się okazać, że w sytuacji zagrożenia są dla siebie nawzajem większymi wrogami niż potencjalne siły paranormalne czy inni agresorzy. Dodatkowo podróż publicznym środkiem transportu obok zamaskowanego wędrowca wyglądającego na kogoś, kto ma już pięć wyroków za morderstwo i dziesięć za brutalne pobicia jawiła się Vincentowi jako świetna rozrywka. Może dla kontrastu powinien skombinować kolorowy kapelusz, taki z kwiatkami lub wielką kokardą?
Levi O'donnel
Uczeń
Tylko właśnie dlatego, że ciemnooki miał świadomość, iż czasem niepozorny wygląd mógł czasem zaskakiwać, dał młodszemu szansę. Przemilczał komentarz Pride'a, wypuszczając jedynie dym.
Był nieroztropny, próbując wmanewrować kolegę w zwiedzanie miejsca okrzykniętego nawiedzonym. Ryzykując życie własne, nie narażał się jednocześnie na żadne konsekwencje - gdyby jednak coś miało się stać Vincentowi, będzie musiał się tłumaczyć Huxleyowi, jeśli potencjalne obrażenia wyjdą poza możliwość całkowitego ukrycia. Jednak, w dwójkę zawsze raźniej doznawać urazów. W dwójkę - jeśli okaże się, że spotkał entuzjastę mocnych wrażeń na takim samym poziomie, co on sam - po prostu będzie jeszcze lepiej przeżywać wydarzenia.
- Tylko żeby wyjście do baru nie okazało się trudniejszą częścią naszego wypadu. - Powiedział beznamiętnie, lekko wzdychając. Przytknął filtr papierosa do popielniczki, przez krótki moment stukając nim o szklane dno, aby całkowicie zgasić żar. Parsknął krótkim śmiechem, gdy usłyszał pytanie Vincenta. Nie planował tego już, teraz, od razu, ale zaimponowała mu ta determinacja i niecierpliwość. Levi spojrzał na bok, jakby zastanawiając się nad czymś i wrócił wzrokiem na Pride'a.
- Podwiozę cię. - Zaoferował O'donnel, złożył gazetę, zapalniczkę oraz paczkę papierosów schował do kieszeni spodni. Potem wstał i skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Oczywiście zerknął najpierw, czy Vincent chciał za nim podążyć, a potem odłożył zabraną gazetę na szafkę stojącej przy drzwiach. Następnie sięgnął po swój płaszcz i zaczął się ubierać.
Nie planował tego dzisiaj, ale właściwie... Czemu nie?
Packard 733 Straight czekał zaparkowany na zewnątrz. Samochód, czyli to, w co wpakował swoje oszczędności po wojnie. Podróżowanie pociągiem mogłoby być niewygodne w przypadku Leviego, który musiałby przekonywać konduktora i innych zaniepokojonych pasażerów, że wcale nie był przestępcą. Otworzył drzwi i wsiadł za kierownicą. Auto było dwuosobowe, zatem dla Vincenta jedno siedzenie obok stało otworem.
- Kieruj mnie. - Powiedział Levi, zaciągając ponownie maskę do góry i wtykając w usta kolejnego papierosa. Zanim schował paczkę, wyciągnął ją w stronę Pride'a.
Był nieroztropny, próbując wmanewrować kolegę w zwiedzanie miejsca okrzykniętego nawiedzonym. Ryzykując życie własne, nie narażał się jednocześnie na żadne konsekwencje - gdyby jednak coś miało się stać Vincentowi, będzie musiał się tłumaczyć Huxleyowi, jeśli potencjalne obrażenia wyjdą poza możliwość całkowitego ukrycia. Jednak, w dwójkę zawsze raźniej doznawać urazów. W dwójkę - jeśli okaże się, że spotkał entuzjastę mocnych wrażeń na takim samym poziomie, co on sam - po prostu będzie jeszcze lepiej przeżywać wydarzenia.
- Tylko żeby wyjście do baru nie okazało się trudniejszą częścią naszego wypadu. - Powiedział beznamiętnie, lekko wzdychając. Przytknął filtr papierosa do popielniczki, przez krótki moment stukając nim o szklane dno, aby całkowicie zgasić żar. Parsknął krótkim śmiechem, gdy usłyszał pytanie Vincenta. Nie planował tego już, teraz, od razu, ale zaimponowała mu ta determinacja i niecierpliwość. Levi spojrzał na bok, jakby zastanawiając się nad czymś i wrócił wzrokiem na Pride'a.
- Podwiozę cię. - Zaoferował O'donnel, złożył gazetę, zapalniczkę oraz paczkę papierosów schował do kieszeni spodni. Potem wstał i skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Oczywiście zerknął najpierw, czy Vincent chciał za nim podążyć, a potem odłożył zabraną gazetę na szafkę stojącej przy drzwiach. Następnie sięgnął po swój płaszcz i zaczął się ubierać.
Nie planował tego dzisiaj, ale właściwie... Czemu nie?
Packard 733 Straight czekał zaparkowany na zewnątrz. Samochód, czyli to, w co wpakował swoje oszczędności po wojnie. Podróżowanie pociągiem mogłoby być niewygodne w przypadku Leviego, który musiałby przekonywać konduktora i innych zaniepokojonych pasażerów, że wcale nie był przestępcą. Otworzył drzwi i wsiadł za kierownicą. Auto było dwuosobowe, zatem dla Vincenta jedno siedzenie obok stało otworem.
- Kieruj mnie. - Powiedział Levi, zaciągając ponownie maskę do góry i wtykając w usta kolejnego papierosa. Zanim schował paczkę, wyciągnął ją w stronę Pride'a.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Będzie to trudniejsze, jeśli się okaże, że ukrywasz twarz przez rozboje po pijaku na mieście, pomyślał Pride, ale do Leviego jedynie się uśmiechnął. Nie żeby nagle został onieśmielony nieprzeniknionym obliczem kryminalisty codziennego, po prostu czasem niektóre uwagi lepiej brzmiały we własnej głowie niż wypowiedziane na głos.
Perspektywa podwózki została przez niego przyjęta z entuzjazmem, który był widoczny w mimice twarzy, ale nie tylko. Po tym jak rozpromienił się niczym podrostek na wieść o wycieczce do wesołego miasteczka podniósł się zauważalną werwą w swoich ruchach. Zazwyczaj nie był na tyle ekspresyjny przy jakiejkolwiek emocji, ale tym razem cieszył się podwójnie, a może i potrójnie. Mógł zyskać kompana od wysiłku fizycznego? Mógł. Mógł przewietrzyć głowę opuszczając Londyn chociaż na chwilę? A i owszem, podróżowanie odzwyczaiło go od długiego siedzenia w jednym miejscu. Mógł potencjalnie przetestować swoją wiedzę teoretyczną w praktyce? A jakże.
Odział się w ciemny płaszcz bez żadnych znaków szczególnych i ruszył za zdecydowanie wyższym kolegą w stronę jego dyliżansu. Bez ceregieli wskoczył na miejsce pasażera, jakby robił to już pięćdziesiąty raz. Nie widział sensu w okazywaniu skrępowaniu w ruchach tylko dlatego, że to pierwsza dłuższa interakcja z kimś nowym. Szczególnie, że owego skrępowania ani widu, ani słychu.
Uniósł brew widząc wyciągniętą paczkę, po czym roześmiał się i szybko skorzystał z okazji zabierając papierosa, odpalając go. Jeszcze mu dadzą embargo na palenie cudzesów jak zbyt długo zamuli.
- No tak, po co nam podróż pociągiem, skoro lokomotywę i tak już mamy pod ręką. - rzucił z lekkim rozbawieniem, rozsiadając się wygodnie. Dodał jeszcze mimochodem adres swojego urokliwego miejsca zamieszkania na Camden, po czym wyjął notatnik i ołówek, by zapisać wstępne obserwacje na temat O’Donnela. Absolutnie miał w nosie fakt, że główny zainteresowany siedział tuż obok. Prowadził notatki o wszystkich, z którymi planował dłuższe interakcje.
- Jak duże doświadczenie masz z nawiedzonymi miejscami? - zapytał w pewnym momencie, nie spoglądając na rozmówcę. - Oczywiście mam na myśli faktycznie nawiedzonymi, a nie straszącymi jedynie ubóstwem i cyklem rozrodu grzyba.
Perspektywa podwózki została przez niego przyjęta z entuzjazmem, który był widoczny w mimice twarzy, ale nie tylko. Po tym jak rozpromienił się niczym podrostek na wieść o wycieczce do wesołego miasteczka podniósł się zauważalną werwą w swoich ruchach. Zazwyczaj nie był na tyle ekspresyjny przy jakiejkolwiek emocji, ale tym razem cieszył się podwójnie, a może i potrójnie. Mógł zyskać kompana od wysiłku fizycznego? Mógł. Mógł przewietrzyć głowę opuszczając Londyn chociaż na chwilę? A i owszem, podróżowanie odzwyczaiło go od długiego siedzenia w jednym miejscu. Mógł potencjalnie przetestować swoją wiedzę teoretyczną w praktyce? A jakże.
Odział się w ciemny płaszcz bez żadnych znaków szczególnych i ruszył za zdecydowanie wyższym kolegą w stronę jego dyliżansu. Bez ceregieli wskoczył na miejsce pasażera, jakby robił to już pięćdziesiąty raz. Nie widział sensu w okazywaniu skrępowaniu w ruchach tylko dlatego, że to pierwsza dłuższa interakcja z kimś nowym. Szczególnie, że owego skrępowania ani widu, ani słychu.
Uniósł brew widząc wyciągniętą paczkę, po czym roześmiał się i szybko skorzystał z okazji zabierając papierosa, odpalając go. Jeszcze mu dadzą embargo na palenie cudzesów jak zbyt długo zamuli.
- No tak, po co nam podróż pociągiem, skoro lokomotywę i tak już mamy pod ręką. - rzucił z lekkim rozbawieniem, rozsiadając się wygodnie. Dodał jeszcze mimochodem adres swojego urokliwego miejsca zamieszkania na Camden, po czym wyjął notatnik i ołówek, by zapisać wstępne obserwacje na temat O’Donnela. Absolutnie miał w nosie fakt, że główny zainteresowany siedział tuż obok. Prowadził notatki o wszystkich, z którymi planował dłuższe interakcje.
- Jak duże doświadczenie masz z nawiedzonymi miejscami? - zapytał w pewnym momencie, nie spoglądając na rozmówcę. - Oczywiście mam na myśli faktycznie nawiedzonymi, a nie straszącymi jedynie ubóstwem i cyklem rozrodu grzyba.
Levi O'donnel
Uczeń
Levi oczywiście zauważył ten brak skrępowania u Pride'a, a może narastającą śmiałość rosnącą chyba z minuty na minutę. Będąc już w samochodzie, ponownie obdarzył kolegę dłuższym spojrzeniem, jakby ono samo miało być wymowne. Czy on właśnie nazwał go lokomotywą? Uniósł nieznacznie brwi, ale nie powiedział nic. Odpalił papierosa, a skoro i Vincent się nie krępował w poczęstowaniu się darmową zwijką, to podał mu zaraz zapalniczkę.
O'donnel odpalił silnik, światła, a potem uchylił delikatnie okno. Nie otwierał na oścież zważywszy na zimno panujące na zewnątrz. Kiedy Pride robił beztrosko notatki o Levim, ten robił notatki o Vincencie - ale w głowie. W tym chaotycznym miejscu znajdowały się szufladki, a w nich segregował fakty o ludziach, z którymi miał okazję porozmawiać. Nawet nie bez powodu częstował Pride'a tak chętnie papierosami. Ruszył w drogę, gdy kolega wspomniał adres zamieszkania. Obie ręce położył na kierownicy, w jednej, między palce, widniał wetknięty papieros.
Zerknął krótko kątem oka na kolegę, gdy padło pytanie.
- Niewielkie. - Przyznał. - Właściwie to szczątkowe, choć... - Zrobił pauzę, przypominając sobie jedną, jedyną sytuację, w której rzeczywiście poczuł krew mrożącą w żyłach. - Raz razem z resztą mojego oddziału we Francji musieliśmy stacjonować na obrzeżach jakiegoś niewielkiego miasta. Naprzeciwko budynku, w którym nocowaliśmy, stały ruiny. W nocy obudził mnie kobiecy krzyk, a z okna mogłem dojrzeć coś, co wyglądało na kształt kobiety. Patrzyła prosto na mnie. - Choć samo zjawisko wtedy było przerażające, wspominał je w dość lekkim tonie. Nie przytaczał sytuacji, w których budził go dźwięk załamujących się desek pod wpływem ciężaru, jakby ktoś chadzał się po piętrze wyżej. - Ale nie miałem wtedy czasu na rozwiązywanie paranormalnych zagadek. Wojna była zbyt pochłaniająca. - Dodał jeszcze, ponownie posyłając Vincentowi krótkie zerknięcie. Gdy się tak zastanawiał, sporo było sytuacji podchodzących pod nietypowe zjawiska, a wojna tworzyła do nich idealne warunki. Nieraz mógł usłyszeć Echa, choć nigdy nie zwracał im większej uwagi albo bynajmniej nie na długo.
- A ty? - Odbił tym samym pytaniem, skoro zaczęli wstępne rozpoznanie.
O'donnel odpalił silnik, światła, a potem uchylił delikatnie okno. Nie otwierał na oścież zważywszy na zimno panujące na zewnątrz. Kiedy Pride robił beztrosko notatki o Levim, ten robił notatki o Vincencie - ale w głowie. W tym chaotycznym miejscu znajdowały się szufladki, a w nich segregował fakty o ludziach, z którymi miał okazję porozmawiać. Nawet nie bez powodu częstował Pride'a tak chętnie papierosami. Ruszył w drogę, gdy kolega wspomniał adres zamieszkania. Obie ręce położył na kierownicy, w jednej, między palce, widniał wetknięty papieros.
Zerknął krótko kątem oka na kolegę, gdy padło pytanie.
- Niewielkie. - Przyznał. - Właściwie to szczątkowe, choć... - Zrobił pauzę, przypominając sobie jedną, jedyną sytuację, w której rzeczywiście poczuł krew mrożącą w żyłach. - Raz razem z resztą mojego oddziału we Francji musieliśmy stacjonować na obrzeżach jakiegoś niewielkiego miasta. Naprzeciwko budynku, w którym nocowaliśmy, stały ruiny. W nocy obudził mnie kobiecy krzyk, a z okna mogłem dojrzeć coś, co wyglądało na kształt kobiety. Patrzyła prosto na mnie. - Choć samo zjawisko wtedy było przerażające, wspominał je w dość lekkim tonie. Nie przytaczał sytuacji, w których budził go dźwięk załamujących się desek pod wpływem ciężaru, jakby ktoś chadzał się po piętrze wyżej. - Ale nie miałem wtedy czasu na rozwiązywanie paranormalnych zagadek. Wojna była zbyt pochłaniająca. - Dodał jeszcze, ponownie posyłając Vincentowi krótkie zerknięcie. Gdy się tak zastanawiał, sporo było sytuacji podchodzących pod nietypowe zjawiska, a wojna tworzyła do nich idealne warunki. Nieraz mógł usłyszeć Echa, choć nigdy nie zwracał im większej uwagi albo bynajmniej nie na długo.
- A ty? - Odbił tym samym pytaniem, skoro zaczęli wstępne rozpoznanie.
Vincent Pride
Uczeń
Vincent Pride
Times like these make me believe
I'm just a mortal, just something mortal
I'm just a mortal, just something mortal
27 lat
64 kg
175 cm
0
Średniej wielkości, nieregularna blizna po oparzeniu z prawej strony szyi. Pamiątka z dzieciństwa po małym wypadku w kuchni.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
Bardzo jasnoniebieskie oczy, które w mocnym świetle stają się na pierwszy rzut oka prawie błękitno-białe.
Zazwyczaj ubiera się w stonowane kolory.
14
30/10/2024
Zerkał kątem oka na Leviego, w międzyczasie bawiąc się dymem wypuszczanym z ust. Raz mały obłoczek, potem większy, potem na wpół udana próba wypuszczenia dymnego pierścienia, czasem po prostu pozwalał leniwie unosić się jasnoszarym oparom spomiędzy warg. Nie miało to ładu ani składu, ale kto wie, może udało mu się wysłać wiadomość natywnym mieszkańcom Ameryki Północnej? Goranie teraz będą się zastanawiać czym są podatki i jaki mają związek z łososiem płynącym w górę rzeki.
Umysł Vincenta podsuwał mu obrazy pasujące do tych wszystkich książkowych historii o duchach. Musiało być mrocznie, elegancko, wiktoriańsko, wszędzie mgła, a na drzewach co najmniej trzy kruki. Wszyscy wiedzą, że bez tego duchy się nie pokazują, a po śmierci można być trochę wybrednym co do lokalu, w którym się urzęduje.
- Niewielkie i raczej pełne rozczarowań. - odparł, wypuszczając kolejny powolny kłąb dymu. - Poza jednym, może dwoma przypadkami, zawsze natykałem się na piękne legendy podparte jedynie wiatrem hulającym między deskami. Raz wydaje mi się, że widziałem ducha w sierocińcu - a przynajmniej tak zakładam, bo był to dzieciak, którego widziałem kilka razy. Zawsze stał gdzieś w znacznej odległości, nie ważne gdzie się znajdowaliśmy. Zawsze tylko się patrzył, ale nie na mnie, a jakby ponad moim ramieniem. Jak się domyślasz, nigdy nic tam nie było, a przynajmniej ja tego nie widziałem. - wzruszył ramionami.
- Uważam, że mog, być to duch dlatego, że nikt absolutnie nie kojarzył tam takiego dzieciaka, a z kolei kto by dopuścił takiego szczyla do ewentualnych kronik sierocińca. Oczywiście, zawsze mogę mieć po prostu zryty beret i będę widzieć rzeczy, których nikt nie widzi - bynajmniej nie dlatego, że jestem takim naznaczonym przez los medium.
Uśmiechnął beztrosko, po czym wziął kilka ostatnich wdechów tytoniowych i wyrzucił niedopałek za okno. Gdyby był w parku, w lesie lub na innym łonie natury to by tego nie zrobił, ale takie miasto jak Londyn uważał za tak dalekie od przyrody jak się dało. Już i tak było śmietnikiem, więc a nuż zostanie pochłonięte przez swoją własną zarazę.
- W sumie zauważyłeś, że najczęściej w tych wszystkich historiach o duchach zjawami są kobiety, ewentualnie dzieci? Rzadko kiedy usłyszysz opowieść o duchu mężczyzny, chyba że będzie to jakiś możnowładca w swoim zamku czy innej warowni, albo kapitan na jednym ze statków widmo. - zauważył z rozbawieniem, odwracając twarz w kierunku swojego tymczasowego szofera.
Umysł Vincenta podsuwał mu obrazy pasujące do tych wszystkich książkowych historii o duchach. Musiało być mrocznie, elegancko, wiktoriańsko, wszędzie mgła, a na drzewach co najmniej trzy kruki. Wszyscy wiedzą, że bez tego duchy się nie pokazują, a po śmierci można być trochę wybrednym co do lokalu, w którym się urzęduje.
- Niewielkie i raczej pełne rozczarowań. - odparł, wypuszczając kolejny powolny kłąb dymu. - Poza jednym, może dwoma przypadkami, zawsze natykałem się na piękne legendy podparte jedynie wiatrem hulającym między deskami. Raz wydaje mi się, że widziałem ducha w sierocińcu - a przynajmniej tak zakładam, bo był to dzieciak, którego widziałem kilka razy. Zawsze stał gdzieś w znacznej odległości, nie ważne gdzie się znajdowaliśmy. Zawsze tylko się patrzył, ale nie na mnie, a jakby ponad moim ramieniem. Jak się domyślasz, nigdy nic tam nie było, a przynajmniej ja tego nie widziałem. - wzruszył ramionami.
- Uważam, że mog, być to duch dlatego, że nikt absolutnie nie kojarzył tam takiego dzieciaka, a z kolei kto by dopuścił takiego szczyla do ewentualnych kronik sierocińca. Oczywiście, zawsze mogę mieć po prostu zryty beret i będę widzieć rzeczy, których nikt nie widzi - bynajmniej nie dlatego, że jestem takim naznaczonym przez los medium.
Uśmiechnął beztrosko, po czym wziął kilka ostatnich wdechów tytoniowych i wyrzucił niedopałek za okno. Gdyby był w parku, w lesie lub na innym łonie natury to by tego nie zrobił, ale takie miasto jak Londyn uważał za tak dalekie od przyrody jak się dało. Już i tak było śmietnikiem, więc a nuż zostanie pochłonięte przez swoją własną zarazę.
- W sumie zauważyłeś, że najczęściej w tych wszystkich historiach o duchach zjawami są kobiety, ewentualnie dzieci? Rzadko kiedy usłyszysz opowieść o duchu mężczyzny, chyba że będzie to jakiś możnowładca w swoim zamku czy innej warowni, albo kapitan na jednym ze statków widmo. - zauważył z rozbawieniem, odwracając twarz w kierunku swojego tymczasowego szofera.