Przeszłość
Trudno doszukać się w pierwszych latach życia Rayne czegoś szczególnego.
Nigdy nie poznała własnych rodziców. Była niczym więcej jak wpadką, toteż zapewne ojciec nawet nie wiedział o zmajstrowanym dzieciaczka. Matka z kolei zmarła podczas porodu. Tym samym za jej wychowanie wzięła się babka, poczciwa kobiecina mieszkająca nieopodal przedmieścia Paryża. Z pozoru mogło wydawać się, iż żywot osoby będącej bliżej krańca życia oraz małego dziecka byłby naprawdę ubogi. Rzeczywistość była nieco inna, z racji nietypowego zawodu wykonywanego przez seniorkę. Medium, znachorka, wiedźma, zielarka, nawiedzony babsztyl, mędrczyni – określano ją na wiele sposobów, acz fakt pozostawał jeden, potrafiła dokonywać wielu rzeczy znajdujących się poza zasięgiem innych. Tym samym miała szeroką klientelę, ot chociażby: mieszczan potrzebujących skutecznego remedium na rosnący brzuch, przepełnione rozpaczą osoby pragnące pożegnać się z tragicznie zmarłymi bliskimi, politycy i wojskowi szukający mądrości u lepszych od siebie…
Życzeń było wiele, część z nich udawało się spełnić – w ten czy inny sposób – a zwłaszcza co majętniejsza część obywateli była skora dopłacić co nieco za dyskrecję. Podobno tutaj dochodziło do paradoksu, ci z pozoru najtwardziej stąpający po ziemi byli w głębi duszy najmocniej wierzącymi w zjawiska paranormalne, a przynajmniej chcieli - dla spokoju sumienia i zaspokojenia własnych ambicji.
Mała Alarie, jak przystało na energiczną istotkę, w końcu zaczęła wciskać swój śliczny nosek w babcine sprawy. Nie ciągnęło ją do specyfików, które sprzedawała na co dzień, ani też bajek wciskanych co bardziej skorumpowanym gnidom z wyższych sfer – lecz rytuałów, które przeprowadzała. Co prawda seniorka za każdym razem zadbała o to aby żadnego w pełni nie dostrzegła, lecz przyłożone do ściany ucho swoje potrafiło wychwytywać…
Z biegiem lat zdawać się mogło, iż ta rozbudzająca się w niej ciekawość stanie się czymś więcej i arkana mistycyzmu zostałyby jej uchylone, gdyby nie dynamicznie zmieniająca się sytuacja na kontynencie europejskim. Sielankę zakłóciła III Rzesza i stojąca za nią machina wojenna, która w 1940 r. powaliła Francję na kolana. Wraz z kapitulacją nastały nowe porządki, o co zadbała nowa administracja i SS.
I wtedy wszystko uległo zmianie.
Cztery miesiące po podboju została siłą zabrana z domu – z kolei losu własnej babki mogła jedynie się domyślać. Tej już nigdy na oczy nie zobaczyła. Formalnie oddaną ją pod opiekę nowej rodzinie, jako iż miałaby spełniać aryjskie standardy. W praktyce znalazła się pod pieczą odnogi SS związanej z okultyzmem, którzy dzięki wywiadowi od dawna wiedzieli o praktykach staruszki oraz uznali jej wnuczkę za mającą potencjał w tej dziedzinie – co chcieli wykorzystać do własnych celów.
To właśnie wtedy zetknęła się z jeszcze większą liczbą dziwadeł m.in. istotami humanoidalnymi posiadającymi iście diabelne cechy typu rogi i ogony. To od nich przychodziły polecenia, których rzetelnym wykonywaniem zajmowali się zwykli ludzie – choć często trudno było powiedzieć, którzy byli bardziej zepsutymi moralnie.
Jej zadanie było proste, zgłębiać tajniki mistycyzmu i wiernie służyć jako przydatne narzędzie swym nowym panom. Kijem były kary cielesne i fizyczne wszelakiej maści: za opieszałość w nauce, wpadki, odmowę wykonywania poleceń… - była dzieckiem, a te łatwo naginano do własnej woli. Nagrodami z kolei: odrobina swobody, spełnianie paru przyziemnych zachcianek, mgliście precyzowane wzmianki o własnym miejscu w świecie tuż po ostatecznym triumfie Rzeszy…
Innymi słowy, jej żywot uzależniony był od przydatności, tak więc była naprawdę uczynną adeptką.
Stanowiła jeden z wielu trybików w maszynie terroru, zawsze pod ręką, stale pod obserwacją.
W przeciągu czterech lat była zarówno świadkiem jak i czynną uczestniczką w popełnianiu wielu zbrodni przeciwko ludzkości. Choć w reżimie coś takiego jak zaufanie nie istniało, to zwykle dysponowała niezbędnymi narzędziami do wykonania zleconego zadania. Te były różne m. in.: odnajdź konkretną osobę, porozmawiaj z duchem, przywołaj zjawę i rzuć jej na przysłowiowe pożarcie wskazanego nieszczęśnika, wydobądź z przeklętego miejsca artefakt - czyli nic co odbiegało od możliwości medium, choć w jej wypadku w grę wchodziły oczywiste ograniczenia wynikające z wieku i tym samym doświadczenia. Wielu, na szczęście dla samej Rayne postronnych, traciło przy tym życie, acz zwykle ofiarami byli więźniowie obozów koncentracyjnych; czyli darmowa siła robocza.
Alarie była cenna, lecz nigdy niezbędna.
Podobnie jak inni na jej miejscu, miała swojego opiekuna, skurwiela lubującego się w okrucieństwie któremu asystowała. Jak przystało na starszej daty wojskowego, wielką wagę przykładał do ostrzy, głównie swej szabli oficerskiej oraz bagnetów. W wolnej chwili lubił trenować fechtunek i czasem, gdy miał naprawdę dobry humor, pokazywał swej podopiecznej to i owo. Jako specjalista od przesłuchań potrafił złamać każdą żywą istotę, zwykle prędzej niż później. Rayne oczywiście uczestniczyła w tym procederze, mimowolnie ucząc się paru przydatnych podczas manipulacji sztuczek – i sposobów na ich wychwycenie oraz przeciwdziałanie. Wszakże miała poszerzać własne kompetencje, a te musiały obejmować kolejne dziedziny życia.
I choć część podłości i jej sprawiała satysfakcję, tak nigdy nie wybaczyła reżimowi zniewolenia.
Gdy nadszedł rok 1944 i drugi front otworzył się na zachodzie, dostrzegła drogę do własnej wolności.
Nie będąc skorą do przysłowiowego pójścia na dno z okrętem i korzystając z powszechnej paniki wewnątrz machiny terroru, zaproponowała karkołomne rozwiązanie. Otóż wykorzystanie duchów do walki z Aliantami nie było wcale niczym nowym, zaś ona doskonale wiedziała, skąd takowe pozyskać. Przekonała swego opiekuna, iż polegli na polach bitew z poprzedniej Wielkiej Wojny na pewno zechcą zrewanżować się za klęskę. Wybór padł na Verdun, w której to twierdzy Rayne odprawiła rytuał. Innej opcji wyrwania się z sideł nadzorców, poza ich eliminacją i próbą ucieczki na teren opanowany przez Aliantów, nie dostrzegała.
Nie skłamała, polegli istotnie chcieli się zrewanżować – tych kilka mściwych dusz, które z radością poinformowała o tym, co działo się we Francji przez ostatnie kilka lat. Te już wcześniej były rozgoryczone za sprawą poprzedniego konfliktu i utraty życia w bezsensowny sposób. Z kolei teraz, widząc iż ich poświęcenie poszło na marne i bliscy oraz potomkowie mogli zostać zamordowani w bestialski sposób... - niematerialne byty wpadły w szał. Nie było osoby w mundurze SS, która zdołała uciec z tego miejsca, choć po drodze miały miejsce pewne komplikacje. Rayne nigdy wcześniej nie obcowała z większą ilością niematerialnych bytów oraz w trakcie rzezi, część elementów pozwalających na odprawienie rytuału została naruszona.
W konsekwencji do świata ludzi przedostał się demon, który skorzystał z okazji i opętał ją.
To co działo się w przeciągu kolejnych miesięcy nadal pozostaje dla niej tajemnicą. Wyjątkiem są mozolnie powracające wspomnienia oraz parę przebłysków z różnorakich wydarzeń. Pewna jest jednego, jej nowy lokator za punkt honoru obrał sobie upadek niemieckiego adwersarza. W praktyce oznaczało to mord na żołnierzach, kolaborantach i innych podejrzanych o sprzyjanie najeźdźcy. Ilu dokładnie poległo, tego Rayne nie jest w stanie powiedzieć, lecz zgony te były brutalne. Ten stan trwał aż do końca wojny.
Ma dwie teorie związane z pozostawieniem jej przez demona w spokoju. Bardziej prawdopodobna: zważywszy na charakter ofiar, jegomość był weteranem Wielkiej Wojny i upadek Rzeszy, wraz z wieściami o rozliczeniach za zbrodnie jakich jeszcze świat nie widział, usatysfakcjonowały jego rządzę krwi. Druga: musiał w końcu wpaść na osobę zdolną do przeprowadzenia egzorcyzmów.
Po tym nie pozostało nic innego jak przystosować się do nowej rzeczywistości.
W teorii wszystko zdawało się wracać do normy: nieletnie sieroty do sierocińców, dzieciarnia do szkoły – tylko warunki w jakich to się odbywało pozostawiały wiele do życzenia. Francja potrzebowała czasu aby podźwignąć się po wojnie, toteż wiele instytucji działało wyłącznie na papierze. To oznaczało dla Rayne jedno, imanie się każdego dostępnego zajęcia byle mieć co do garnka włożyć – bo zwłaszcza na początku to nie było zawsze gwarantowane. Nadal lepsze to niż nazistowski terror.
I wtedy nadszedł grudzień 1946 r.
To właśnie wtedy Alarie dane było spotkać przedstawicieli Zakonu Widzących. Ci, realizując swoje zadania oraz rozglądając się za potencjalnymi kandydatami do swej organizacji, zawitali w progi miejsca w którym rezydowała. Nie uznała tego za przypadek, gdyż ci zapewne dysponowali jakimiś poszlakami związanymi z jej osobą i nadnaturalnymi zdolnościami. To czy były zbyt nieliczne aby uznać ją za kogoś podłego, tudzież zważywszy na okoliczności to nie miało znaczenia, do teraz nie ma pewności. Faktem jest, iż zaproponowano jej członkostwo, na co się koniec końców zdecydowała. Nie z poczucia obowiązku, lecz dla jeszcze większej ilości okazji do zgłębienia tego, jak faktycznie wygląda otaczająca ich rzeczywistość.
Jeszcze w grudniu znalazła się w Wielkiej Brytanii, pod zmienionym nazwiskiem, formalnie jako osoba zajmująca się dokumentacją cmentarza Dartmouth. To dobra przykrywka, dająca wgląd w ewentualne nadmiarowe zgony oraz nietypowe zejścia denatów z Londynu i okolic. W rzeczywistości była jednym z najnowszych nabytków Zakonu, w jakże uroczym stopniu uczennicy...
Ciekawostki
Poza namiastką szermierki, większość jej umiejętności bojowych jest improwizowana, tudzież pochodzi z pamięci mięśniowej z czasów opętania. W przypadku tego ostatniego trudno jest mówić o zjawisku, na którym może polegać w podbramkowej sytuacji. Te zazwyczaj objawia się podczas treningów, ułatwiając przyswajanie nowej wiedzy i nawyków.
Należy do grona nielicznych osób, które lubią swoją pracę - przynajmniej tę oficjalną. Jest spokojna oraz brakuje tutaj wścibskich oczu i uszu, zwłaszcza po zmroku. Sam cmentarz traktuje jako wymarzone poletko do praktykowania świeżo nabytych umiejętności. Jedyne na co może narzekać to zarobki, lecz od czegoś jest finansowanie ze strony Zakonu. Wśród reszty pracowników cieszy się opinią profesjonalnej, zwłaszcza jak na swój wiek, acz wycofanej.
Pomimo francuskiego rodowodu, uwielbia herbatę bardziej niż stereotypowy Brytyjczyk. Szczególnie mocno upodobała sobie różnorakie czarne z przyprawami oraz owocowe. Słodkości też lubi, lecz jest to grzech, którego stara się zbyt często nie popełniać.
Ma smykałkę do języków obcych. Poza rodowitym francuskim biegle mówi po niemiecku oraz jest w stanie poprowadzić konwersację po angielsku. W przypadku tego ostatniego wyczuwalny jest zagraniczny akcent oraz czasem może braknąć jej słówka.
Jej fałszywą tożsamością jest Claire Blackwood, pół-francuska pół angielka, która przetrwała okupację i po wkroczeniu Aliantów do ojczyzny przeniosła się do rodziny z Wysp Brytyjskich. To jak dotąd sprawdza się jako uzasadnienie kontynentalnego akcentu, zaś chęć stanięcia na nogi i życia na własny rachunek tłumaczy znaczną odległość od krewniaków. Pozostałe fałszywe rzeczy m. in. datę urodzenia, ukończone szkoły, niuanse życiowe - ma wyuczone na pamięć i odpowiednie kwity w ramach poparcia słów. Jest to oczywiście zasługą wpływów Zakonu Widzących.